ID.Entity - cantaramusic.pl

Publikacja: 20 styczeń 2023
Autor: Jakub Oślak
Ocena: N/A

"ID.entity" to pierwsza od 5 lat płyta studyjna Riverside. I zarazem jedna z najlepszych oraz najważniejszych pozycji w dyskografii tego zespołu.

Powiem otwarcie, nie czekałem na nowy album Riverside. Od ostatniego longplaya, czyli "Wasteland", mija już 5 lat; ale jako słuchacze Riverside, mieliśmy przez ten czas co robić: dostaliśmy "Zenith" Macieja Mellera, "Are You There?" Michała Łapaja, "Through Shaded Woods" Lunatic Soul, a przede wszystkim "The Lockdown Trilogy" Mariusza Dudy. Ponadto, zespół opublikował wydawnictwa koncertowe oraz jubileuszową kompilację, z jedną premierową kompozycją, która wcale a wcale nie była preludium do nowego longplaya. Muzycy chcieli odpocząć od zespołu i sprawdzić się niezależnie od reszty, zrzucić dres ‘członka’ a założyć pelerynę indywidualności. Zarówno "Wasteland", jak i jego okoliczności obarczone były ogromnym ładunkiem emocjonalnym, po drodze na świat zwaliły się pandemie i lockdowny; było od czego uciekać, chronić się, odpoczywać i nabierać inspiracji.

Powrót do względnej normalności musiał nieuchronnie nastąpić, a wraz z nim poszukiwanie nowej, kolektywnej energii. Zespół wszedł do studia odświeżony, pełen wigoru i pomysłów. Maciej Meller stał się pełnowymiarowym członkiem zespołu, co mogło wpłynąć na nowe światło w starych czterech ścianach Serakosu. Powtórka z "Wasteland" wydawała się wykluczona; w końcu nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Zaczęły się moje obawy; skoro tak chętnie i produktywnie odpoczywali z osobna, to czy są w stanie ponownie zaskoczyć i zaiskrzyć jako drużyna? Czy zagrają zachowawczo, aby fani prog rocka nie poczuli się urażeni; czy też wymyślą coś zupełnie nowego, co może okazać się zbyt odlotowe, przekombinowane, wymuszone? Ewidentnie wszyscy garną się do elektroniki, może zatem kolejnym krokiem jest wpuszczenie do tego pomieszczenia trochę syntetycznego światła?

I nie pomyliłem się. Rzucając na wabia dwa single, „Friend or Foe” i „Self-aware”, zespół poruszył zastałą wodę dając sygnał, jakie terytoria ich interesują: dynamiczne, przebojowe, pełne werwy i elektroniki, być może o ‘komercyjnym’ potencjale radiowym. Spostrzegawczy i osłuchani fani prześcigali się w porównaniach do kolejnych zespołów z lat 80., od A-ha po Ultravox, ale bez cienia przekąsu; w XXI wieku minęliśmy już ten próg za który zespołom ‘nie wolno’ wychodzić, za którym czeka tylko oburzenie profanacją sacrum. Riverside by sobie na to nie pozwolił; zbyt silnym szyldem są, aby nim eksperymentalnie powiewać na lewo i prawo. Steven Wilson może uruchamiać dyskotekę na swoich solowych albumach, ale Jeżozwierze nadal pozostają ‘prog’. I tak samo jest z Riverside. Aczkolwiek, "ID.entity" jest ewenementem – przebojowym i progresywnym. Równocześnie. Miałem obawy co do tych singli, ale cierpliwość i doświadczenie okazały się słuszne – trzeba poczekać na album. A ten jest, mówiąc wprost, fantastyczny i triumfalny.

Wszelkie inspiracje latami 80. pozostają ‘obwolutą’ płyty – pierwszym i ostatnim numerem, które w wersjach albumowych są bardziej rozbudowane, ciekawsze, symetryczne, niczym napisy początkowe i końcowe. To ten rodzaj rocka, jaki nagrali Yes i Genesis na swoich ‘ejtisowych’ albumach, czyli "90125" i "Invisible Touch": hity, a jednocześnie kombinowanie. Mariusz Duda wokalnie wchodzi na terytoria zarezerwowane dla Mortena Harketa (A-ha) i Mariana Golda (Alphaville), a reszta zespołu tylko temu wtóruje. Przy „Friend or Foe”, pomimo jak zawsze ponurej i cierpkiej tematyki, chce się skakać, klaskać i śpiewać. Jest tu dużo łagodnych i przyjaznych uchu rozwiązań, są refreny, są melodie, jest co wysyłać do radia. Reszta albumu, czyli wszystko co znajduje się pomiędzy ‘ejtisami’, jest tradycyjnie progresywna. Inspiracje Marillionem („Big Tech Brother”) i Dream Theater („Post-Truth”) nadal są z nimi. Są riffy, są wrzaski, jest sprężystość, ukierunkowanie, dynamika i zero pustych przebiegów. Ani na chwilę nie uciekamy w melancholię "Wastelandu"; moim zdaniem, "ID.entity" jest oddalonym w czasie sequelem "Anno Domini High Definition" i "Shrine of New Generation Slaves". Świadczy o tym chociażby tematyka płyty, bo przecież w Riverside zawsze jakaś jest: znowu przyglądamy się ludziom, społeczeństwu, cywilizacji, jednostkom. Czy cierpimy na zbiorowe rozdwojenie jaźni, kogo udajemy, kogo oszukujemy, gdzie podziała się nasza tożsamość? Czy maski przyrosły nam do twarzy, jak błaznowi z okładek Marillionu, że już ich nie odróżniamy? Czy kłamstwo powtórzone sto razy staje się prawdą? Sednem siły i energii płynącej z "ID.entity" jest jego ‘trafność’. Riverside wydali płytę, która zgasiła wszelkie moje obawy. Jest szybko, dynamicznie, jest rozmach i dyscyplina. Są niezapomniane chwile totalnej genialności. Z ‘lordowskich’ klawiszy Łapaja płynie tęcza żywego ognia, Meller jak zwykle chwyta za serce przeszywającymi partiami ‘latimerowskiej’ gitary, Mitlof precyzyjnie, wręcz technicznie odmierza wszystko na perkusji, a ‘prowadzący’ bas Dudy nadaje całości motoryki i czadu. Jako wokalista jest także coraz bardziej wyrazisty, a jako poeta śmielszy – bo który inny tekściarz w całej historii rocka ośmielił się użyć w piosence tak niemelodyjne słowo jak ‘unsubscribe’? Mariusz ma zawsze dużo do powiedzenia, jak Fish, i w zasadzie to mój jedyny zarzut do płyty – chwilami za dużo skomplikowanych słów, bywa przegadana. Ale to samo mogę powiedzieć o poniższej recenzji.

Gdy usłyszałem "ID.entity" w całości stałem się jeszcze większym zwolennikiem Riverside. Podziwiam ich wyskoki poza nawias, szarpanie progową klatką, bez bombastyczności, ale za to z triumfem serca. Nawet w najdłuższym numerze „The Place Where I Belong” wszystko pięknie się zgadza; bez udziwnień i rozwlekłości, każdy numer jest krokiem prosto do bazy i idealnie spójną koncepcją. Po jej wysłuchaniu natychmiast chcę włączyć ją ponownie, tyle tu smaczków, żywych kolorów, trików, odniesień, uniesień i szczerych popisów. Chcę wciąż słuchać tych otwierających klawiszy i tej nastrojowej gitarowej kody. To muzyka wielowątkowa, wartka, zwarta, elektryzująca i piękna, jak najlepsze progresywne płyty, jak: "Mirage" Camel, "Childhood" Marillionu, "Raven" Wilsona. Po ciemności przychodzi światło, za maszynami nadal stoją ludzie. Mniej mówmy, więcej słuchajmy.