Mystic Art

Publikacja: 01 sierpień 2009
Wywiadu udzielał: M.DUDA
Rozmawiał: Zbigniew Zegler

Zespołowi Riverside dotychczas należał się szacunek za ciągłe podnoszenie poziomu artystycznego i wysokie noty za wykonania na żywo, że posłużę się terminologią łyżwiarskofigurową. Mariusz Duda z kolegami grali dla oddanych fanów, wydawali regularnie płyty, jakieś maxisingle, mini-CD, czy koncertówki, ale można było przejść nad tym do porządku dziennego, i bez tej ich muzyki jakoś przeżyć. Aż przyszedł czas „Anno Domini High Definition”… I okazało się, że już nie będzie to takie proste. Można sobie być zatwardziałym fanem death metalu, rocka, czy jazzu, ale nie poznać i nie uzależnić się od „ADHD” nie sposób! Warszawiakom udało się nagrać ponadczasowy, ponadpokoleniowy i ponad-gatunkowy album rockowy. O czym rozmawialiśmy z Mariuszem Dudą.

MYSTIC ART: Dwa lata po ostatniej dużej płycie ukaże się wasz nowy album. Po drodze jeszcze wydaliście epkę z remiksami i koncertówkę, zagraliście koncertów tyle co Feel, tylko że biletowanych :)). Nie obawiasz się, że przesycicie sobą publiczność?

MARIUSZ DUDA: Myślę, że w dzisiejszych czasach dzieje się tak dużo, że ciężko jest sobą przesycić kogokolwiek. Chyba że jest to podawane w sposób ekstremalnie nieznośny. I tu na myśl od razu nasuwa mi się „Lambada”, którą kiedyś było bombardowane polskie społeczeństwo. Albo nasze sezonowe gwiazdy z obecną średnią życia – plus minus rok. Nam to chyba na szczęście nie grozi, bo ani jakoś wybitnie popularni nie jesteśmy, ani w radiach komercyjnych nie bywamy, a i płyty staramy się nagrywać zawsze z trochę inną muzyką. Koncertów staramy się grać w miarę dużo, bo kto w dzisiejszych czasach nie gra koncertów – ginie. No, chyba że mówimy o, kchm... solowych projektach studyjnych (śmiech). Tak więc generalnie możemy przesycić się tylko tym, którzy lubią przychodzić na nasze koncerty od początku naszego istnienia, a znam nawet takich ze srebrnymi i złotymi jubileuszami. Ale zawsze staramy się utrudniać im zadanie, kombinując w setlistach i fundując różne niespodzianki – na nowej trasie takowe też będą.

MYSTIC ART: Które znaczenie tytułu jest bliższe Twojej interpretacji – ADHD czy Roku Pańskiego Wysokiej Rozdzielczości?

MD: Oba. Przy czym chciałbym zaznaczyć, że słowo „High Definition” nie oznacza dla mnie na tej płycie wpływu współczesnych mediów na człowieka, bo temat ten występuje tylko jako trzecie tło. Ta wysoka rozdzielczość ma bardziej pomóc w dostrzeżeniu pewnych relacji międzyludzkich zabieganego społeczeństwa. Jest jakby szkłem powiększającym umożliwiającym ujrzenie tego, co w nas siedzi. Bo niestety prawda jest taka, że w dzisiejszych nadpobudliwych czasach nie umiemy nawet znaleźć chwili na refleksje i rozmowę. 8 dni w tygodniu i 25 godzin na dobę walczymy o przetrwanie traktując to już jak standard współczesnego życia, odcinamy się od przyjaciół, od rodziny, i brak nam nawet czasu żeby nabrać dystansu i dostrzec to wszystko.
Generalnie poszukiwałem tytułu, który oprócz tego, że będzie miał cztery słowa, w jakiś sposób zobrazuje czasy, w których żyjemy. Modne obecnie „High Definition” i pewna choroba zabieganego społeczeństwa – Attention Deficit Hyperactivity Disorder – w jednym, bardzo przypadła mi do gustu. Zwłaszcza że i w naszym zespole co najmniej dwie osoby na nią cierpią (śmiech).

MYSTIC ART: A kto?

MD: Przepraszam rozkojarzyłem się, o co pytałeś?

MYSTIC ART: No dobra, to niech to zostanie Twoją tajemnicą ;), może kiedyś jakiś konkurs zrobimy. Przejdźmy do warstwy lirycznej, poprzednie płyty były bardzo osobiste, teksty jakoś przenikały się z Twoimi przemysleniami, z Twoim życiem. Czy teraz też tak jest, o czym jest „ADHD”?

MD: Trylogia pisana była trochę na zasadzie pamiętnika, teksty były bardziej introwertyczne. Myślę, że na nowej płycie trochę bardziej otworzyłem się na świat, na ludzi, na pewne problemy, z którymi stykamy się współcześnie i co związane jest z tym szalonym pędem rzeczywistości. Jest trochę więcej sarkazmu i dystansu. Obecnie nie jesteś pewien dnia ani godziny kiedy możesz zostać na bruku, kiedy mija twój termin „przydatności do spożycia”, codziennie doświadczasz jakiegoś chorego i niezrozumiałego eliminowania wszystkich tych, którzy nie potrafią robić kilkunastu rzeczy naraz, bo okazuje się, że tacy ludzie nie nadają się do pracy. Żeby coś osiągnąć nie możesz być drugi, musisz być pierwszy. Inaczej kończysz jak bohaterowie filmów Koterskiego. No i oczywiście musisz biec, ile sił w nogach, żeby być w tym samym miejscu, w którym jesteś teraz. Płyta jest o pośpiechu, o chaosie współczesności, ale z punktu widzenia jednostki albo raczej kilku jednostek, bo tak jak na trylogii był tylko jeden bohater, tak tutaj już niekoniecznie. Zawsze lubiłem flirtować z psychologią i koncentrować się na przeżyciach jednostki słowami zrozumiałymi dla normalnego człowieka. O polityce, wojnie i problemach związanych z budową dróg i ilością groszy w portfelu pisać nie będę, bo od tego są inni.

MYSTIC ART: Nie napisałeś w tekstach na płycie, ale i tak nie uda Ci się uciec od tego tematu. Masz jakieś sympatie/ antypatie na polskiej scenie politycznej? Interesuje Cię to w ogóle?

MD: (długie i głośne westchnienie) Interesuje mnie wtedy, kiedy powinienem zadbać o dobro kraju. Kiedy trzeba iść na wybory, to idę na wybory i dokonuję tych wyborów, kierując się rozumem, doświadczeniem i intuicją. Ale generalnie polityka nie jest moją filiżanką herbaty i nie śledzę tego zbyt intensywnie, Jeszcze by mnie to wciągnęło i zacząłbym pisać muzykę punkową i żółciowe teksty. A przecież nie będę ludzi zanudzał tym „jaki to mamy syf na naszym podwórku”. Wolę koncentrować się w tekstach na chaosie wewnętrznym.

MYSTIC ART: Gdyby się zwrócił ktoś z Kancelarii Premiera, czy Prezydenta, do zespołu Riverside, z propozycją zagrania koncertu, powiedzmy, przy okazji kolejnej rocznicy obchodów Powstania Warszawskiego, to co byś im odpowiedział?

MD: To bym odpowiedział, żeby zadzwonili do zespołu Lao Che.

MYSTIC ART: „Egoist Hedonist” trafił na wasz MySpace i do stacji radiowych. Jak doszło do jego powstania, czytałeś akurat „Wesele”, przypadkiem spojrzałeś na półkę z książkami i Ci się skojarzyło z tym chocholim tańcem, czy to była koncepcja, która wyniknęła podczas grania, już z samego tego utworu?

MD: Raczej na półkę z filmami (śmiech). „Wesele” samo w sobie ma niesamowitą moc. Zwłaszcza w wersji Wajdy. I ta przejmująca muzyka Czesława Niemiena. Ale nie tylko – współczesny komediodramat Wojciecha Smarzowskiego o tym samym tytule również ma wiele z tego „chocholego tańca”. Tańca. Bo cały ten nasz „Egoist Hedonist” jest, można powiedzieć, trochę taneczny. Taneczny inaczej. W trzech różnych odsłonach. Odzwierciedla to, co się z nami dzieje, kiedy wpadamy w trans. Jest tutaj i psychologia tłumu i bunt przeciwko jednostce, jest sielanka i zabawa wszystkich tych, którzy raczej nie przejmują się losem innych, i jest również taniec, który można powiedzieć obnaża naszą bezsilność. Wszystko oczywiście podane jest po naszemu, w konwencji Riverside. Chciałem, żeby utwór zakończył się właśnie takim chocholim tańcem – „Dokąd to wszystko prowadzi”, „dokąd zmierzamy”?. A że mieliśmy już opracowaną jedną muzyczna miniaturkę, którą do tej pory nazywaliśmy „japoński” – wykorzystaliśmy ją właśnie tutaj i połączyliśmy z resztą w jedną całość.

MYSTIC ART: A te trąby w „Egoist Hedonist” to są żywe, czy to tylko sample sekcji dętej?

MD: To są żywe trąby. Próbowaliśmy najpierw z samplami, ale jakoś nie brzmiały. Gościnnie zagrała więc sekcja dęta: Rafał Gańko na trąbce, Karol Gołowacz na saksofonie i Adam Kłosiński na puzonie.

MYSTIC ART: Będzie szansa zobaczyć ich też z Wami na żywo?

MD: Na całej trasie na pewno nie, ale może kiedyś na jakimś koncercie? Ko wie, kto wie?

MYSTIC ART: Jesteście w takim momencie swojego rozwoju, że mogę już zupełnie spokojnie spytać o inspiracje. Czego słuchasz na co dzień?

MD: Staram się słuchać jak najwięcej muzyki, różnorakiej muzyki, moje inspiracje są, od muzyki elektronicznej, muzyki poważnej, przez rock, folk, pop, trip-hop, techno, do metalu i dźwięków, które ciężko nawet czasem nazwać muzyką (śmiech). I to nie tylko ja tak mam, ale każdy z naszego zespołu. Jesteśmy bardzo otwarci na wszelkiego rodzaju oryginalne dźwięki. Moje inspiracje to nie tylko muzyka, również film, literatura, gry video!, doświadczenia życiowe - własne i bliskich mi osób, itd., itp.

MYSTIC ART: Gracie koncerty w bardzo różnych miejscach, czy jest sala idealna? Macie wymagania, które dałoby się streścić w kilku zdaniach?

MD: No cóż, podstawą jest scena, która musi pomieścić perkusję Mitloffa i klawisze Michała. Jeśli scena jest za mała, mamy z tym problemy. Ja się z Grudniem jakoś upchnę, oni nie. Kiedyś graliśmy koncert w Istambule, w Turcji. W jakimś małym klubiku. Organizator był zaskoczony, że nie możemy pomieścić się na scenie skoro „wszyscy inni jakoś się mieszczą”. Ok, jeśli masz zestaw Ringo Starra i jeden keyboard to sprawa wygląda inaczej, ale u nas jest trochę inaczej. Pamiętam, że skończyło się tym, że dobudowywali nam scenę ze stołów, ale i tak było za mało miejsca, więc podczas koncertu Grudzień musiał stać na schodach (śmiech). No i miejsce. Klub, w zależności od miasta, w którym gramy, musi być odpowiednio pojemny, żeby się ludziska jakoś pomieścili. Przyjemnie jest również, jeśli sala posiada dobrą akustykę. A są kluby, które naprawdę pięknie grają, ot chociażby „Paradiso” w Amsterdamie, w Holandii, w którym nagrywaliśmy koncert dla Fabchannel i który to koncert będzie można zobaczyć na bonusowym DVD dodanym do płyty ADHD.

MYSTIC ART: To będzie kilka utworów, czy cały koncert?

MD: To będzie klika utworów, które uważaliśmy za najfajniejsze, ale za jakiś czas być może i reszta kompozycji z tego koncertu gdzieś się ukaże. Może zostanie dołączona do pierwszego oficjalnego DVD, które wychodzi od dwustu lat i wyjść nie może? Zobaczymy.

MYSTIC ART: Opowiedz o sesji, gdzie i jak przebiegała. Zmieniliście producentów na producenta… Czym to było spowodowane?

MD: Przede wszystkim zakończeniem trylogii. Skończyła się i została odkreślona grubym markerem. Ja jeszcze indywidualnie dodałem kolejną kreskę projektem Lunatic Soul. Teraz, z nowym nastawieniem zależało nam, żeby wprowadzić kilka zmian. Oprócz tego, że muzyka jest trochę inna, w naszym stylu, ale jednak troszkę inna, myślę, że bardziej „otwarta”, żywiołowa, to chcieliśmy też, żeby to wszystko inaczej zabrzmiało. Dlatego zmieniliśmy studio. Tym razem nagrywaliśmy w Olsztynie, w Studio X, pod okiem realizatora Szymona Czecha, który jest świetnym fachowcem, bardzo otwartym na muzykę.

MYSTIC ART: A czy on pełnił rolę producenta, tak jak za granicą, że jest już kimś znacznie więcej niż tylko realizatorem, inżynierem dźwięku. I nie odpowiada tylko za kwestie brzmieniowe, ale ma też możliwość ingerencji głębiej?

MD: Myślę, że jeżeli nastąpi taki moment, że nie będziemy mieli pomysłu na realizację naszej muzyki, to wtedy poprosimy producenta. Na razie jesteśmy zbyt pewni siebie i przekonani do swoich racji, żeby się bawić w tego typu ludzi z zewnątrz. Owszem potrzebujemy realizatorów z własnymi pomysłami, otwartymi na współpracę. Z Robertem i Magdą (Srzednickimi – przyp. ZZ) pracowało nam się bardzo dobrze, świetnie się dogadywaliśmy. Realizowali naszą wizję, dorzucając swoje pomysły, sugerując zmiany brzmienia, aranżacji. Tak samo było teraz z Szymonem. My mieliśmy pewną koncepcję odnośnie do płyty i Szymon nam w tym pomagał. Jak stawaliśmy w martwym punkcie, to wyciągał z szafki defibrylator. To było bardziej na zasadzie kosmetyki, niż takiej ogólnej wizji, bo ogólną wizję brzmienia płyty zawsze mamy my, po skomponowaniu całości, a najczęściej jeszcze w trakcie komponowania.

MYSTIC ART: Podkreślasz, że jesteście zespołem, ale czy to rzeczywiście jest tak, że każdy ma te swoje 25% udziału w tworzeniu?

MD: W tworzeniu zespołu jak najbardziej. W szerokim znaczeniu wzajemnie się wypełniamy, kontrolujemy, wspólnie podejmujemy różne decyzje. Jeśli chodzi o samą muzykę, to może trochę wybiegam przed szereg. Piszę teksty, więc narzucam pewna wizję komponowanej płyty, staram się również przynosić jak najwięcej muzycznych pomysłów. Ale wszystko zawsze zamykamy i kończymy wspólnie. Jesteśmy zespołem i nie wyobrażam sobie, żeby jakiś utwór przeszedł, jeśli nie podoba się któremuś z nas.

MYSTIC ART: Wasza muzyka na „Anno Domini High Definitin” znacznie się zmieniła, ale to cały czas jest Riverside. Dowiedziałeś się czegoś nowego o kolegach podczas prób. Zaskakiwaliście się podczas przygotowywania tego materiału?

MD: Wiesz, dla wielu zmiana naszej muzyki nastąpi dopiero wtedy jeśli zaczniemy grać „country”, „goya trans” czy „black metal”, dlatego cieszę się, że wychwyciłeś tę subtelną różnicę w brzmieniu (śmiech). Na A.D.H.D. jest rzeczywiście inne podejście do komponowania i jest to zasługa każdego z nas. Myślę, że każdy na tej płycie udowodnił, że potrafi więcej. Pojawiły się partie instrumentalno-wokalne, które zaskoczyły nawet nas samych.

MYSTIC ART: Czy są jakieś argumenty, które skłoniłyby was do zagrania niebiletowanego koncertu?

MD: Myślę, że jakiś szczytny cel, koncerty charytatywne, to chyba przede wszystkim. A poza tym to chociażby chęć zagrania na otwartej przestrzeni dla paru tysięcy ludzi. Graliśmy już dwukrotnie na warszawskich Juwenaliach i bardzo nam się ten klimat podobał, zwłaszcza że mogło nas zobaczyć bardzo wielu, jak się później okazało, przyszłych fanów.

MYSTIC ART.: Nie obawiasz się, że przez te niemal osiem lat przyzwyczailiście już swoich słuchaczy do tego rozmarzonego stylu tak bardzo, że oni się teraz trochę mogą obrazić na was bardziej drapieżnych?

MD: Jesteśmy zespołem, który chce się rozwijać i nagrywać różne płyty, ale w naszym stylu oczywiście. Gdyby wszystkie płyty były takie same podobałyby się wciąż tym samym słuchaczom. A jest trochę inaczej. Zależy nam bardzo, żeby z płyty na płytę docierać do innych. Więc generalnie nie przejmujemy się jakimkolwiek obrażaniem. Bo jeśli jedni się...„obrażą”, to znaczy, że inni dopiero wtedy się do nas przekonają. Samo życie...

MYSTIC ART.: Czy to nowa muzyka sprawiła, że obudził się w Tobie showman? Dyrygowanie tłumem, czy namawianie do wspólnego śpiewania na warszawskich Juwenaliach wypadły świetnie, ale wcześniej raczej tego nie praktykowałeś…

MD: Showmanem nigdy nie byłem i nie będę. Rzucać się w tłum, lać w publiczność wodę i wyzywać wszystkich od skurwysynów raczej nie mam zamiaru. Z reguły staram się nie wychylać z konferansjerką, bo na scenie ma być czterech chłopa – zespół, a głównym bohaterem – nasza muzyka. Taki był „image” od początku i tak chciałbym to zachować. Ale owszem, przyznaję, że od ubiegłego roku nasze koncerty wyglądają trochę inaczej. Zwłaszcza kiedy zaczęliśmy grać częściej poza klubami. Chyba jakoś pewniej poczuliśmy się na scenie więc i ja zacząłem więcej gadać żeby się po prostu nie nudzić (śmiech).

MYSTIC ART: Macie ogromny potencjał, album z bardzo dobrą muzyką, sprawnie funkcjonującą machinę okołomuzyczno-promocyjną, uważasz, że jest jeszcze coś, czego jeszcze brakuje zespołowi Riverside do szczęścia? I do osiągnięcia celów, jakie sobie stawiacie…

MD: Och bardzo wiele, wiesz, my tak naprawdę dopiero się rozkręcamy!

MYSTIC ART: Czy to prawda, że to Twoje „pozytywne ADHD” pcha Cię już do pisania kolejnych kompozycji Lunatic Soul?

MD: Tak, piszę już nowy materiał, mam nadzieje, że druga płyta Lunatic Soul ukaże się jesienią 2010. Na razie powiem tyle, ze będzie „negatywem” części pierwszej.

MYSTIC ART: Nadal eksperymentujesz z dziwnym instrumentarium? Czy może w Lunatic Soul pojawią się jakieś żwawsze gitary?

MD: Chciałbym zrobić dwukolorowy dyptyk więc na drugim albumie powinienem zachować konwencję, ale ta konwencja dotyczy tylko braku elektrycznej gitary, bo wszystkie inny chwyty są jak najbardziej dozwolone. Przy czym brak elektrycznej gitary nie oznacza, że te akustyczne nie będą grały żwawiej.

MYSTIC ART: Co sądzisz o tym polskim wynalazku, czyli imprezach niebiletowanych, za które płaci sponsor, a mniej lub bardziej przypadkowi ludzie zatrzymują się, żeby posłuchać i popatrzeć?
MD: To są imprezy wpisane w nasz krajobraz. Chleb powszedni wielu celebrytów i innych, cytując Kazika, „artystów trwale niezdolnych do grania imprez biletowanych”. Większość z nich głównie z tego żyje, a ich... trasy koncertowe z reguły opierają się na wizytach hipermarketów czy innych festynów z balonami, watą cukrową i biegającymi dziećmi. No cóż, takie życie. Ale w sumie dobrze, że tak się dzieje, bo przecież nie samym „Tańcem z gwiazdami” człowiek żyje (śmiech).

MYSTIC ART: W jakim najbardziej egzotycznym miejscu graliście?

MD: Mexico! Mexico! Na Baja Prog w tamtym roku. To jest kilkudniowa impreza, na którą przyjeżdżają fani różnego rodzaju – nazwijmy to – progresywnej muzyki. Bardzo dużo zespołów się tam przewija, my trafiliśmy pierwszego dnia do sali na tysiąc osób ze światłami, klimatem i sympatyczną atmosferą. Zagraliśmy 80 minutowy koncert, a później przez cztery dni wcinaliśmy egzotyczne potrawy i moczyliśmy się z drinkami w jacuzzi (śmiech). Tamtejsza publiczność ubóstwia dziwaczne dźwięki. Zauważyłem, że im bardziej muzyka jest zakręcona, tym bardziej im się podoba.

MYSTIC ART: A gdzie zagracie w ramach promocji „Anno Domini High Definition”? Kto się u was w ogóle zajmuje boookingiem? Macie agencję koncertową, managera od tras?

MD: W tym roku, w czerwcu i lipcu zagramy na kilku polskich i zagranicznych festiwalach, m.in.w Finlandii, Hiszpanii, Włoszech... I, co cieszy, nie tylko tych związanych z rockiem progresywnym. Bo jak wiesz my chcielibyśmy być przede wszystkim zespołem rockowym grającym naszą własną muzykę, więc im mniej ma to wszystko wspólnego z rockiem progresywnym tym lepiej dla nas.W czerwcu zagramy np. w Helsinkach, w Finlandii, obok takich kapel jak Pestilence, Gojira, Immortal, Amorfis. Jeśli chodzi o załatwianie tego to w Europie i zagranicą wszystkimi naszymi sprawami zajmuje się nasz menadżer Rob. Rob jest Holendrem i zna dużo fajnych słów po holendersku. W Polsce radzimy sobie sami, Mittloff dzielnie trzyma tutaj organizacyjną pieczę i nadzoruje w naszym imieniu wiele spraw.

MYSTIC ART: Ale w kwestii wydania „Anno Domini High Definition”za granicą na razie bez zmian? Nadal wydaje Was Inside Out?

MD: Tak. W Polsce Mystic a za granicą Inside Out/SPV. No i to jest ostatnia płyta z tego kontraktu. Przy następnej już będziemy mogli porozmawiać w inny sposób… (śmiech, Mariusz wykonał tez gest sugerujący, że ich fani mogą być więcej niż spokojni o przyszłość swoich ulubieńców – przyp. ZZ).

MYSTIC ART: Jesteście zadowoleni z dystrybucji swoich płyt na zachodzie i gdzieś dalej? Bo samo wydanie płyty jeszcze nie jest żadną gwarancją, że ktoś ją dostrzeże…

MD: Kiedy byliśmy np. w Stanach, w Kanadzie, w Meksyku, nasze płyty bez problemu można było namierzyć i kupić w dużych sklepach, więc to cieszy i jest zdecydowanie na plus.

MYSTIC ART: Oby wszystko w Riverside było na plus, gratuluję świetnej płyty i do zobaczenia na koncertach!

MD: Do zobaczenia, dziękuje i pozdrawiam wszystkich nadpobudliwych. We wrześniu i październiku szykuje się dosyć spora trasa po Polsce. Ponad 20 koncertów. Wszystkich bardzo serdecznie na nią zapraszamy!