Magazyn Studencki Politechniki Śląskiej - "FENOMEN"

Publikacja: 01 marzec 2004
Wywiadu udzielał: RIVERSIDE
Rozmawiał: Maciek Najderek

"Voices in my head" podpowiadają mi, że powstał zespół z prawdziwego zdarzenia, którego losy będzie nam dane śledzić przez lata. Lata wzruszeń i emocji - należy dodać. Mowa o stołecznym Riverside, który pod koniec 2003 roku wydał swój debiutancki, zaskakująco dobry album zatytułowany "Out of Myself". Przy okazji "Wieczoru z muzyką inną", który odbył się we wrocławskim klubie "Kolor" 27 marca, miałem okazję porozmawiać z Mariuszem Dudą (wokal, bas) i Piotrem Grudzińskim (gitara). O czym? Zapraszam do lektury...

Podobno wszystko zaczęło się od pięknego albumu "Clutching at Straws" Marillion'u. Czy moglibyście przybliżyć tę historię?
Mariusz Duda: Podobno wszystko zaczęło się od "Clutching at Straws"? Mój Boże, co to za wersja? Nie, no żartuję. [śmiech] To znaczy tak, zespół Riverside spotkał się pewnego razu na próbie w studiu nagraniowym naszego klawiszowa - Jacka Melnickiego... i każdy trafił tam z różnych powodów. Piotrek Grudziński z Piotrkiem Kozieradzkim spotkali się pewnego razu w samochodzie, słuchając muzyki Marillion i postanowili, że byłoby fajnie zagrać coś takiego. Jacek też chciał coś robić. No i trafił się ten zespół. Ja natomiast przyjechałem kiedyś do Warszawy i, jako że grałem już kiedyś taką muzykę, zaproponowano mi, żebym pojawił się na próbie. Padło stwierdzenie, że to będzie muzyka w stylu Marillion - pomyślałem "dlaczego nie?" i że byłoby miło. I spotkaliśmy się na próbie. Na początku był to luźny, niezobowiązujący projekt, który w pewnym momencie przerodził się w coś, co sprawiło, że Grudzień odszedł ze swojego zespołu, drugi Piotrek odszedł ze swojego. Krótko mówiąc - zebraliśmy się razem i stwierdziliśmy, że Riverside to jednak całkiem sympatyczna rzecz i możemy się tym zająć w sposób bardziej profesjonalny.

"Out Of Myself" to koncept album. Powiedzcie mi, w którym momencie pracy nad albumem wiedzieliście, że to będzie jedna spójna całość?
MD: Myśleliśmy o tym, żeby stworzyć jakąś historię, która będzie miała jedną całość. Natomiast wszystko tak naprawdę powstawało spontanicznie. To nie była historia, która miała już z góry założony początek i koniec. Teksty tworzyłem dopasowując do linii wokalnych, te zaś powstawały pod wpływem muzyki, którą graliśmy razem. Tak naprawdę, odpowiadając na pytanie - dopiero w ostatnim momencie okazało się, jak to wszystko będzie wyglądało, ale od samego początku chcieliśmy, żeby płytka była spójna, żeby była historią, żeby miała ręce i nogi.
Piotr Grudziński: Od początku były pomysły, które w jakiś sposób zostawały modyfikowane. Debatowaliśmy na temat, czego ma dotyczyć problem, kim tak naprawdę jest człowiek, którego cała ta historia dotyczy. To było tworzenie na bieżąco, bez założenia - "słuchajcie, robimy koncept album".

Ten człowiek to postać prawdziwa, czy fikcyjna, stanowiąca wypadkową Waszych osobowości i przeżyć?
PG: Cała historia nie jest na tyle dosłowna, żeby nie można jej było dopasować do innych sytuacji. Jest naprawdę uniwersalna. Każdy, kto przeczyta te teksty, może sobie zupełnie inną sytuację życiową stworzyć. Generalnie dotyczy przemyśleń człowieka i tego, co się dzieje w jego głowie.

Pierwszy utwór na płycie z premedytacją został nazwany "The Same River", aby odeprzeć przyszłe ataki o wtórność... zgadza się?
MD: To prawda! Tak, ten tytuł jest na swój sposób przewrotny. W dość osobisty sposób potraktowałem ten tytuł, ponieważ kolejny raz, po długiej przerwie zacząłem bawić się w rock progresywny. Ten utwór w ogóle jest taki najbardziej - teraz skreślę cudzysłów - progresywny. Do tego jest to najdłuższy utwór na płycie, jest wielowątkowy i przywodzi na myśl różne skojarzenia, dlatego taki tytuł. Jednak "The Same River" to nie jest tylko tytuł odnoszący się do muzyki. To jest przede wszystkim początek całej historii, która opowiada o tym, że bohater po raz kolejny wiąże się z kimś, podejmuje ten sam temat w swoim życiu. Robi to kolejny już raz. O to głównie chodzi w tym tytule.

Album jest bogaty w różne style muzyczne, wyczuwa się wpływy Porcupine Tree, Pink Floyd czy nawet Tool. Jak duży wpływ ma na Was muzyka, której słuchacie i co prócz niej Was jeszcze inspiruje?
PG: Myślę, że słowo "progresywny" to temat na zupełnie inną dyskusję. Uciekałbym od tego, że gramy stricte rock progresywny, dlatego, że w tej muzyce jest dużo wpływów, niektórzy nawet Korna słyszą, np. w końcówce "Out Of Myself".
MD: "Loose heart".
PG: Tak, też! Wiesz "groowling" i te sprawy...
MD: Ja w ogóle słyszałem, że gramy, jak Faith No More chwilami.
PG: To akurat fajne, że w tej muzyce dzieje się tyle rzeczy. A co nas inspiruje? Każdy z nas tak naprawdę wywodzi się z innej bajki, muzycznie przede wszystkim. Łączy nas jakiś wspólny mianownik. Myślę, że to, iż każdy z nas miał inną przeszłość muzyczną i w inny sposób dochodził do zespołu Riverside, sprawiło, że powstała mieszanka wybuchowa. Zespołów, które nas inspirują jest bardzo dużo! Ja mogę powiedzieć, że jestem fanatykiem Anathemy.

Jak z perspektywy czasu oceniacie swój debiut?
PG: Na stronie internetowej napisałem coś takiego, że zrobiłem już w swoim życiu parę rzeczy, grałem w zespole metalowym, nagrałem kilka albumów, ale nigdy nie było tak, że po wyjściu ze studia z przyjemnością słuchałem tego, co zrobiłem. Często miałem dość, musiałem dawać sobie pewien okres czasu żeby odsapnąć. Z Riverside tak nie jest. Lubię sobie przyjść do domu, może to już narcyzm, albo jego początek...Drugą sprawą, jest to, co dzieje się wokół zespołu po wydaniu albumu. Każdy kolejny dzień to spełnienie marzeń. To, czego się spodziewaliśmy już minęło, każdy dzień przynosi coś nowego, zaskakującego i wspaniałego. Niesamowita sprawa!

Jak na przykład dzisiejszy koncert?
PG:Dokładnie! [śmiech]

A propos wokalu - Mariusz! Skąd w Twoim głosie zarówno tyle uczucia i delikatności a z drugiej strony niesamowitej zadziorności i energii?
MD: Jestem takim człowiekiem, który chyba nigdy nie jest do końca zadowolony z efektu końcowego. Zawsze chciałbym, żeby wszystko brzmiało perfekcyjnie i super. To moje śpiewanie to tak naprawdę efekt ciężkiej pracy, bo nie uczyłem się śpiewać w jakiejś szkole, tylko przez 10 lat metodą prób i błędów dochodziłem do takiego etapu, w którym... przysięgam, gdybyście usłyszeli mój wokal w poprzednim zespole Xannadu, to byłoby to smutne, bo słychać było jak się męczę. To nie było to, nie mogłem słuchać swojego wokalu. A teraz na przykład cieszę się, ponieważ mój wokal mi już nie przeszkadza, jest jakiś postęp. Poza tym staram się zawsze eksperymentować z różnymi nakładkami wokalnymi, żeby to jakoś brzmiało, więc... skąd się to bierze? Odpowiadając na pytanie - jest to efekt ciężkiej pracy. Oczywiście to nie jest jeszcze do końca to, co chciałbym uzyskać, ale staram się.

Bardzo ważną rolę w promocji Riverside odegrało Wasze świetne demo oraz Internet...
PG: Internet to jest główne medium, na które postawiliśmy, bo tak naprawdę mamy na nie największy wpływ. Jest dla nas w pewnym sensie wolnością, nie musimy nikogo o nic prosić i tak naprawdę robimy wszystko sami. Cały czas staramy się, żeby strona była często aktualizowana, żeby były informacje takie, które ja jako fan chciałbym uzyskać.No i demo... stwierdziliśmy, że nie ma sensu go sprzedawać i wpadliśmy na pomysł, żeby w Warszawie na koncercie w "Kopalni" po prostu dodać demo do biletu jako niespodziankę. To zdało egzamin. Okazało się nagle, że ludzie nawet spoza Warszawy, którzy na tym koncercie nie byli znają to demo. Wszystko zaczęło się rozchodzić pocztą pantoflową po całej Polsce. W zasadzie nie mieliśmy na to większego wpływu. Jedyne, na co mieliśmy wpływ to strona internetowa, o którą dbamy, a reszta to chyba kwestia tego, że muzyka się broni i podoba się ludziom, którzy sami ją promują i to jest piękne!

Okładkę na wersję zagraniczną "Out Of Myself" przygotowuje Travis Smith, znany m.in. ze współpracy z Anatemą czy Katatonią. Jak wygląda ta współpraca? Widzieliście już przykładowe koncepcje i czy nawiązują one do okładki z polskiej wersji płyty, zrobionej przez Pjepsha?
PG: Myślę, że Travis w ogóle nie widział okładki zrobionej przez Pjepsha... Chcielibyśmy, żeby okładka nie była dosłownym nawiązaniem do tytułu, żeby nie była oczywista, jednoznaczna.
MD: Travis pracuje nad okładką, przesyła nam projekty. My mówimy - "fajne, może spróbujemy jeszcze z innej strony?". W ogóle podchodzimy do tego tak... no... podejrzewam, że Travis się zirytował parę razy, bo podesłał nam kilka projektów. Jeden projekt był bardzo ładny, tylko pasował do muzyki stricte gotyckiej moim zdaniem. Wszystko jest na dobrej drodze i myślę, że klimat będzie zachowany.

Pod koniec kwietnia ruszacie w trasę koncertową. Gościnnie z Wami pojadą zespoły Intricate Division i Anamor. Kto wyszedł z inicjatywą, jak doszło do tej współpracy?
PG: Na trasę ruszamy 1 maja. Pierwszy koncert 30 kwietnia w Warszawie został przeniesiony na 15 maja w związku z Europejskim Szczytem Gospodarczym. Chcieliśmy uniknąć dziwnych sytuacji, ponieważ klub, w którym gramy jest w samym centrum Warszawy.Cała trasa jest przygotowana przez nas. Chcieliśmy zorganizować trasę, zobaczyć, jaki będzie odzew no i przy okazji zabrać zespoły, które grają fajną muzykę, niekoniecznie taką, jak nasza. To po to, żeby ludzie mogli poznać inne zespoły, które nie są znane w Polsce. Tak samo my się musimy promować. No i może w końcu coś zacznie się dziać w tej Polsce... zobaczymy jak to wyjdzie!
MD: Na pewno nie chcemy być gwiazdą lokalną i grać tylko koncerty w Warszawie. Od dzisiejszego koncertu coś się zacznie i chcemy zagrać wszędzie tam, gdzie nas zaproszono, gdzie chcą nas usłyszeć. Niestety nie wszędzie możemy, ponieważ ta trasa będzie obejmować głównie południe Polski, ale we wrześniu planujemy również odwiedzić północ.
PG: Jakby ktoś chciał wiedzieć to my też pracujemy, musimy brać urlopy... Gdybyśmy mogli to w tym momencie wyruszylibyśmy w 3 tygodniową trasę, bo mamy dość sporo propozycji. No, ale niestety, każdy z nas pracuje, musi brać urlop... szara rzeczywistość po prostu.

Czy myslicie juz nad nowym materiałem?
MD: Mamy już parę nowych kompozycji, nie wiemy czy tak będą ostatecznie wyglądały aranżacje, pewnie nie, ale pokazują one, w którą stronę zmierza muzyka Riverside. Chociaż nie do końca, ponieważ nie mamy zamiaru się w żaden sposób ograniczać. Udało się nam, tak myślę, stworzyć pewien styl i teraz tak naprawdę, jak wcześniej było to spontaniczne, tak teraz dojdzie do tego jeszcze ciężka praca, żeby nie przesadzić, żeby to wszystko miało harmonię, żeby to było na jednym poziomie...
PG: Żeby to było Riverside!
MD: Dokładnie! Chcemy mieć jakieś swoje charakterystyczne brzmienie, rozpoznawalne.
PG: Mamy też plany... tzn. każdy zespół w pewnym momencie chciałby odbić w jakimś kierunku, zrobić coś innego, niespodziewanego, ale myślę, że to będzie trzecia, może czwarta płyta... (śmiech)

No to powodzenia i dziękuję za rozmowę!

A co było później? Koncert, wspaniały i zapierający dech w piersiach. Szkoda tylko, że chcąc być świadkiem tego wydarzenia musiałem przemierzyć 160 km w niewygodnym wagonie pociągu PKP... Ach te Gliwice, "miasto kultury, nauki i przedsiębiorczości" - wiadomo jednak, że człowiek nie samą nauką i pracą żyje. Przydałoby się więcej możliwości odreagowywania stresu i spędzania wolnego czasu - na przykład dobry koncert! Niestety, takowych w naszym mieście brakuje...

Zapraszam oczywiście na www.riverside.art.pl i do słuchania Radioaktywnej Nocy w ORS o 22:00 w każdy poniedziałek.