Riverside wraca! Jedyny polski „zespół exportowy”, który nie gra ekstremalnego metalu, na początku przyszłego miesiąca (w Europie, a w USA przed końcem czerwca) wyda album „Anno Domini High Definition”.
Wokalista i basista, Mariusz Duda, oraz perkusista, Piotr Kozieradzki, wyłącznie Wirtualnej Polsce, opowiedzieli o tej płycie, koncertach i kilku innych kwestiach, wśród których znalazło się m.in. miejsce na ocenę zdjęć Dody i Nergala..;)
Strasznie mi się podoba tytuł waszego nowego albumu Anno Domini High Definition – ADHD. Cztery słowa, a mnóstwo znaczeń…
Mariusz Duda: Szukałem tytułu, który będzie związany ze współczesnością, tytułu, który będzie na czasie, z modnymi obecnie elementami. Wyszło więc połączenie technologii High Definition, i choroby, na którą – okazuje się – choruje dosyć spora część naszego zabieganego społeczeństwa. Poza tym zależało mi na czterech słowach, bo jest to nasza czwarta płyta.
Dopiero kilka godzin temu dostałem tę płytę… Pierwsze zaskoczenie – czas trwania całości 44:44, ale tylko pięć utworów! Chyba nie za bardzo chcecie zawojować radia..?:)
Mariusz Duda: Czy ja wiem? W dzisiejszych czasach wszystko jest możliwe. Pamiętam moje wielkie zdziwienie - oczywiście nie chcę się w żaden sposób porównywać - ale kiedy Tool wydał „Lateralus”, z siedmiominutowymi kompozycjami wylądował przed Britney Spears na listach przebojów. Reguły nie ma. Natomiast my, w przypadku albumu „Anno Domini High Definition”, postawiliśmy na… album jako całość przede wszystkim. Na spójną płytę, której się słucha od początku do końca. Oczywiście na potrzeby radia i videoclipu trzeba było coś wybrać. Padło więc na „Egoist Hedonist”, ale i tak nie mogliśmy go w całości umieścić, więc jest tylko tzw. „radio edit”. Nie zależy nam na walce o pierwsze miejsca list przebojów, bo trochę nie takim zespołem jesteśmy. Oczywiście, jeśli coś takiego się wydarzy, to nie zaboli (śmiech).
W trzeciej minucie „Egoist Hedonist” słyszę sample z sekcji dętej???!!! I to idealnie pasujące do całości!!! Czy to może żywe trąby?
Mariusz Duda: To są żywe trąby. Gościnnie zagrała sekcja dęta znana ze współpracy z Lao Che: Rafał Gańko na trąbce, Karol Gołowacz – saksofon i Adam Kłosiński na puzonie. Więc to jest taki bardzo miły, polski akcent.
Trąbki to jedno, a blasty w końcówce „Hybryd Times” to drugie (blasty to bardzo szybkie partie grane na niemal wszystkich elementach zestawu perkusyjnego jednocześnie – przyp. ZZ)! Piotrek, czy to tęsknota za graniem death metalu? Może sygnał dla kolegów do założenia jakiegoś projektu?
Piotr Kozieradzki: Wyleczyłem się z grania Death Metalu. Wolę jednak słuchać. Co do blastów, to jakieś novum w progresywnym graniu, więc czemu nie spróbować. Jeszcze nie zapomniałem jak się tak gra. To bardzo progresywny motyw. Coś czego jeszcze nie było w naszej muzyce. Co do pobocznego projektu, jest już coś na rzeczy. Rozmawiam z kilkoma osobami, może się pojawi. Czas pokaże.
Czy założyliście sobie, że ta płyta będzie zaskakiwała, czy podczas prób wam wyszło tak, jak można to usłyszeć na „A.D.H.D.”?!
Mariusz Duda: Założenie było takie: musimy nagrać inny materiał, niż trylogia „Reality Dream”. Coś musi się zmienić, oprócz studia i realizatora. Muzycznie. Mieliśmy kilka opcji. Mogliśmy nagrać album dwupłytowy, i to najlepiej jakiś taki rozwlekły i smętny (śmiech), album z samymi piosenkami, 3:30 razy 14 np, albo po prostu nagrać wszystko po naszemu, ale w wersji z jajami, krótko i na temat. Taki rockowy, zwarty materiał był w tym czasie najbliżej naszego serca. No i praktycznie od początku do końca udało się to w końcu stworzyć w sali prób. Dotychczas było tak, że jakieś 70-80% muzyki powstawało w sali prób, potem ja brałem akustyka i dogrywałem np. ballady. Teraz praktycznie cały materiał powstał w Sali prób.
Tworząc zarys płyty pomyślałem, że byłoby jak najbardziej na miejscu żeby każdy z nas pokazał siebie od strony muzycznej tak jak najbardziej to czuje. Michał (Łapaj – pianista Riverside – przyp. ZZ) jest wariatem, kiedy gra na tym swoim Hammondzie, niechże więc gra szalone rzeczy na Hammondzie również na płycie i niech będzie go dużo. Mittloff (Piotr Kozieradzki – perkusista przyp. ZZ) niech gra tak z powerem, jak tylko potrafi. Ma ochotę zagrać blasty? Proszę bardzo! Miał nawet w sali karteczkę nad bębnami, że musi być jakiś fragment z blastami, no i w końcu znalazł miejsce w jednym z utworów. Grudzień (Piotr Grudziński – gitarzysta przyp. ZZ) gra piękne solówki, ale niechże teraz zagra bardziej rockowo. No to i mamy solówki wystrzelone w kosmos i piękne zarazem. Przydałby się w końcu bas na płycie? Proszę bardzo, niech będzie go bardzo dużo (śmiech) Przy okazji, wrzucamy sekcję dętą? Wrzucamy! Rozumiesz o co chodzi? Nie ma juz trylogii, nie ma ograniczeń, gramy jak chcemy i jak czujemy, jest jazda. I to jest właśnie fajne na „Anno Domini High Definition”. Myślę, że słychać tę naszą radość z grania.
Piotr Kozieradzki: Założenie było proste. Płyta nie ma być kolejną częścią trylogii. Przy „Rapid Eye Movement” mieliśmy trochę związane ręce. Trylogia nas trochę jednak ograniczała. Tym razem była pełna swoboda artystyczna. Wiedzieliśmy, że ADHD będzie ostrzejszą płytą, że pojawią się tam rzeczy nie w naszym stylu, że będzie to przełomowa płyta w naszej karierze. Mam nadzieję że właśnie taka ona jest. Prawdziwa rockowa maszyna pełna energii, ładnych melodii i rozbudowanych aranżacji. Jest to album na którym pokazaliśmy, że mamy jeszcze wiele do powiedzenia. Album nietuzinkowy, zaskakujący ludzi słuchających tych utworów. Następny będzie pewnie też totalnym zaskoczeniem.
Jak odpowiadaliście (używam czasu przeszłego, bo teraz już chyba nikomu nie przyjdzie do głowy tego robić) na zarzuty bycia polskim Porcupine Tree?
Piotr Kozieradzki: Moim zdaniem już po pierwszej płycie nie było zbytnio podstaw do takiego zarzutu. Oczywiście są pewne odniesienia ale są one w 100% przypadkowe, a nie celowe. Mam nadzieję, że w końcu nikt nam nie powie, że coś co gramy, to Porki. Ja osobiście jestem strasznie przeczulony na tym punkcie, jeżeli jest coś podobne do czegoś wcześniejszego lub innego zespołu. Tym razem pewnie powiedzą, że Led Zeppelin czy Rush. Ale z dwojga złego wolę tak :P
Mariusz Duda: Cenię sobie bardzo zespół Porcupine Tree, bo był naszą… jedną z wielu inspiracji, ale jedną z wielu, nie jedyną, do powstania muzyki Riverside. Szanuję ich za płyty „The Sky Moves Sideways”, „Up the Downstair”, czy „Signify”, natomiast nie inspiruje mnie za bardzo nowa muzyka PT i gdyby zespół Stevena Wilsona nie wydał tych nowych płyt, to muzyka Riverside brzmiałaby tak samo, jak brzmi teraz. Bez dwóch zdań. A porównują nas, dlatego, że ostatnie płyty PT i nasze mają wspólne rejony. No cóż zawsze był to dla nas komplement, bo zespół jest oryginalny i przez wielu słuchaczy bardzo ceniony. Natomiast w pewnym momencie, przy każdym pytaniu o PT zaczął otwierać mi sie w kieszeni nóż i przestało być to dla mnie komplementem. Zwłaszcza jak ktoś porównuje mnie do Wilsona za czym szczerze mówiąc nie przepadam. Zostawmy juz ten temat proszę. Rozumiem, że takie jest życie. Ludzie są, jacy są. Długa droga jest do przejścia żeby dali Ci spokój. Geddy Lee (wokalista i basista Rush – przyp. ZZ) był przez parę ładnych płyt porównywany do Roberta Planta, tylko na helu (śmiech), ale w końcu jakoś się udało od tego uwolnić. I myślę, że my po nowej płycie jesteśmy jak najbliżej tego, żeby stać się po prostu Riverside, a nie drugim jakimś tam zespołem.
Zgadzam się. Od ponad ośmiu lat żyjecie zespołem, z dużym niebezpieczeństwem przebywania za długo w swoim towarzystwie, jak sobie radzicie na trasie i na co dzień, żeby sobie krzywdy nie porobić? Kolegujecie się też poza zespołem?
Mariusz Duda: Tak, staramy się oczywiście, jak najbardziej. Często gramy próby i chyba zdążyliśmy już poznać się na tyle, że akceptujemy swoje wady i zalety. Kiedy więc się sobie przejadamy, to po prostu z siebie rezygnujemy na jakiś czas i tyle. Natomiast, przyznam, że rzeczywiście najtrudniejsze są trasy koncertowe, cały czas jesteśmy ze sobą i może się tak zdarzyć, że humory jednego z nas mogą innym przeszkadzać…, Ale, jakoś tak, przez ostatni rok, czy dwa lata, wszystko się tak uspokoiło, że chyba już się nawet nie kłócimy. Zasadniczo my się w ogóle nie kłócimy, tylko wymieniamy swoje opinie. To jest tak, jak w rodzinie, nawet jak jednego dnia pójdziemy ze sobą na noże, to następnego już jest ok.
Piotr Kozieradzki: Jest to wyzwanie, to prawda, choć w Riverside jest trochę inaczej. My się poprostu lubimy. Jesteśmy dobrymi kolegami, niemal przyjaciółmi. Zrzyliśmy sie ze sobą, mamy jasno określony, wspólny cel, do którego dążymy. Wiemy w którym kierunku idziemy i co chemy osiągnąć. To jeden z dziwniejszych przypadków, aby tak "inni" jednak ludzie, tak ze sobą współpracowali. To dziwne zrządzenie losu. Jak dla mnie jedna z ważniejszych spraw w moim życiu. Tylko nie wiem jeszcze komu mam za to podziękować :D
Co według was świadczy o niepowtarzalności Riverside? Ja mam swoją teorię…
Mariusz Duda: Myślę, że obecnie jest wciąż deficyt na zespoły, które są ZESPOŁAMI. A Riverside jest ZESPOŁEM, to nie jest lider plus reszta, tylko zespół, jako całość. Mamy podział obowiązków i sie tego trzymamy. Poza tym każdy instrument jest u nas ważny, żaden nie dominuje, słychać to bogactwo melodii i aranżacji. Poza tym, wydaje mi się, ze wszystko jest dosyć oryginalne. Grudzień fajnie gra na gitarze, ma specyficzny i rozpoznawalny styl. Michał jest wszechstronnym muzykiem, potrafi zagrać wszystko, ja staram się układać dosyć chwytliwe riffy i melodie, i choć nie uważam się za wybitnego wokalistę, czy basistę, ale wokal i bas w Riverside jest jednak dosyć charakterystyczny. Mittloff ma metalową przeszłość, co też powoduje, że gra w bardzo charakterystyczny sposób. Myślę, że to wszystko zostaje w głowie, i powoduje, że ludzie chcą nas słuchać i przychodzić na nasze koncerty. Ktoś nam kiedyś powiedział, że wprawdzie nie jesteśmy wirtuozami, ale kiedy gramy razem na scenie, to bijemy na głowę niejednego wirtuoza. To jest właśnie ta magia zespołu i wydaje mi się, że widać to podczas naszych koncertów. U nas nie ma takiego klimatu, jak u The Police na ostatnim koncercie na przykład, kiedy muzycy razem grają, ale nie mogą na siebie patrzeć. Widać to nie jest jeszcze ten czas (śmiech).
Piotr Kozieradzki: Napewno jest to głos Mariusza. To pierwsza rzecz jaką bym stawiał na szali. Połączenie naszych charakterów i upodobań muzycznych na drugim miejscu. To pewnie sprawia, że jesteśmy zespołem rozpoznawalnym i lubianym.
Czy producent w Polsce, czy ściślej, w waszym przypadku, znaczy to, co na zachodzie? Czy to jest osoba, która ma wpływ na kompozycje i ostateczny kształt albumu, czy to raczej tylko inżynier dźwięku?
Piotr Kozieradzki: W przypadku Riverside producent (czyli osoba trzecia), w pełnym tego słowa znaczeniu, nie jest potrzebny. Producentem jesteśmy my. Wiemy, o co nam chodzi, Komponujemy utwory i jesteśmy pewni jak one mają wyglądać. Potrzebujemy człowieka, który swoimi umiejętnościami "wykręci" takie brzmienie jakie nas usatysfakcjonuje. Podczas pracy nad nowym materiałem, w studio współpracujemy z każdym naszym realizatorem, i próbujemy zawsze sprowokować go do jak największej kreatywności. Jeżeli chodzi o rozwiązania typu: jaki pogłos, jak długi, czy ten przester czy ten, jakie panoramy czy to brzmienie czy inne. Dobry realizator to podstawa. Może z czasem się to zmieni, ale znając każdego z nas, nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Nagrywamy materiał i zostawiamy go producentowi aby go sam zmiksował i ułożył co po czym? Nie ma na to najmniejszych szans. Chyba nie…!!!??? :D
Jak wyglądają wasze plany koncertowe, i czy na tych festiwalach, to gracie jak już się ściemni, a może jako gwiazdy? Pochwalcie się, jak to wygląda…
Mariusz Duda: To się zmienia i rzeczywiście przesuwa z tych godzin popołudniowych, na wieczorne. Z roku na rok gramy coraz później na festiwalach, co cieszy. W tym roku, w czerwcu i lipcu zagramy na kilku polskich i zagranicznych, w Niemczech, Finlandii, Hiszpanii, Włoszech. We wrześniu i październiku wyruszamy na, chyba największą jak dotychczas, swoją trasę po Polsce i Europie. Trasa będzie promować nowy album, „Anno Domini High Definition”. A prawdopodobnie w 2010 – Stany, bo dostaliśmy kilka zaproszeń.
Piotr Kozieradzki: Prawdę mówiąc drugą połowę tego roku będziemy mieli bardzo pracowitą. Począwszy od końcówki maja. 22 gramy Juwenalia Warszawskie razem z Clawfinger, 6 czerwca Oskar Festival w Koninie, końcówka czerwca to wyprawa na TUSKA Festival do Finlandii. W Lipcu gramy jako headliner na 4 festiwalach. Pierwszy dzień Night of The Prog w niemieckim Lorelay, Libera Tribu Festival we Włoszech, jeden we Francji i hiszpański festival Minnuendo. Sierpień to Jurasic Festival w Finlandii i koncert na FAMA ROCK Festival w Iławie. Od września do końca roku jedziemy w trasę promującą nowy album. W Polsce 21 koncertów i na weście około 25-30. Jak widzisz nie mamy zamiaru zwolnić.
Mariusz, czy jakiekolwiek doświadczenia z Lunatic Soul przeniosłeś do pracy nad „A.D.H.D.”, te dziwne instrumenty, specyficzny sposób budowania kompozycji, pomogły ci przy tworzeniu kolejnej płyty Riverside?
Mariusz Duda: Pewien kolega, po przesłuchaniu płyty „Anno Domini High Definition”, powiedział, że bardzo lubi moją schizofreniczność. I w sumie, jak sie tak zastanowić to chyba też po to stworzyłem Lunatic Soul, żeby kolejna płyta Riverside była bardziej z jajem (śmiech). Myślę, że z płyty na płytę rozwijam się, jako muzyk, jako wokalista, basista, tekściarz. Lunatic Soul było dla mnie również dużym doświadczeniem. Nauczyłem się patrzyć na pewne produkcyjne rzeczy w inny sposób, zacząłem przywiązywać większą wagę do detali, na które wcześniej nie zwracałem uwagi. Myślę, że każda kolejna płyta uczy Cię czegoś nowego, dowiadujesz się np. jak na kolejnym albumie zrobić lepiej to czy tamto. Każde doświadczenie się przydaje.
Licząc na znalezienie jakiejś pikantnej ciekawostki na wasz temat wpisałem nazwę do wyszukiwarki i wyskoczył mi m.in. klub nocny w Jeleniej Górze. Macie udziały w Riverside Club?:))))
Mariusz Duda: Nie, ale mamy udziały we wszystkich Riverside Street w Stanach Zjednoczonych (śmiech).
Jesteście w takim momencie swojego rozwoju, że mogę już zupełnie spokojnie spytać o inspiracje. Czego słuchacie na co dzień, widuję was na bardzo różnych koncertach, szczególnie Ciebie i Grudnia…
Piotr Kozieradzki: O inspiracjach w naszym wypadku można bardzo dużo pisać. Każdy z nas słucha innych dźwięków. Są z tak różnych klimatów, że aż strach :D. Może powiem, czego ja słucham, to trochę rozjaśni się sytuacja. Celtic Frost, Rainbow, Marillion, Seal, Led Zeppelin, Morbid Angel, Slayer czy ostatnia płyta Stevena Wilsona. Podobnie jest u chłopaków. Rozbieżność jest przeogromna. Koncerty to inna sprawa. Lubię oglądać jak inni grają na żywo. Ciekawe rzeczy wtedy zauważam np. który zespół to "zespół" a który to ściema i "ręczne robótki" na kompie w studio. Cała wartość każdego zespołu to występy na żywo. Jeżeli zespół kopie w dupę, to git. Niestety, niektóre z tych co widuję wołają o pomstę do nieba. Nie będę przytaczał nazw, bo nie o to tu chodzi. Koncerty to bardzo ważny element zespołu. Dlatego lubię na nie tak często chodzić.
(pokazując jedno ze słynnych wspólnych zdjęć Nergala i Dody) Macie bardzo szerokie horyzonty muzyczne, którego z dwojga przedstawionych tu artystów, wolicie słuchać i oglądać? Co sądzisz o całym hałasie wokół tej sprawy?
Piotr Kozieradzki: Szerokie one może i są, ale nie aż tak szerokie :D (śmiech). Ta cała sytuacja jest zabawna. Sensacja i trąbienie o tym w każdym szmatławcu. Nikt nie wpadł na pomysł, że to ich prywatna sprawa? No cóż, Adam to dorosły człowiek, i pewnie wie co robi. Poza tym nie sądzę aby spotykał się z Dodą dla jej piosenek :D. Co do sfery muzycznej… no wiadomo. Połączyły się dwa różne światy. Muzyczny i niemuzyczny (czyt. Chałturniczy). ehemotha to bardzo prężny zespół, mający duży potencjał. Co do Dody, jest niezłą wokalistką, która śpiewa, a nie udaje. Niestety to jedyna rzecz dobra w tym wszystkim. A muzyka, to delikatnie mówiąc, kibel. Pop papka dla ludzi z ograniczoną wrażliwością na muzykę. Pewnie gdyby nie jej wygląd nikt by jej nie zauważył a tak masz ją w każdej gazecie. Doda to… Doda tamto.. No cóż takie mamy społeczeństwo.
A tak poważnie, granie profesjonalne, poświęcenie się muzyce w 100% pozwala na życie na w miarę godnym poziomie? Możecie już skupić się tylko i wyłącznie na byciu muzykami?
Mariusz Duda: Możemy. Czarnymi mercedesami nie jeździmy, ale głodem też nie przymieramy. A najważniejsze jest to, że mamy czas na realizację naszej pasji. To oczywiście jest już teraz nasza praca, więc zajmujemy się nie tylko muzyką, ale i całą otoczką wokół naszego zespołu, reklamą, marketingiem, Lunatic Soul (śmiech). Nuda nam nie grozi i myślę, że przy naszym ADHD zrobimy jeszcze sporo dobrego.
I tego wam życzę, mam nadzieję, że także w imieniu wszystkich życzliwych internautów, którzy tę rozmowę przeczytają. Dziękuję, i do zobaczenia na koncertach.