Teraz Rock

Publikacja: 01 lipiec 2009
Wywiadu udzielał: M.DUDA
Rozmawiał: JORDAN BABULA

Widzisz, co chcesz zobaczyć
ROZMOWA Z MARIUSZEM DUDĄ

Riverside, aby nagrać najbardziej dynamiczny album w karierze, musiał przenieść się muzycznie do lat 70., a w tekstach oddać chaos i pośpiech, jaki ogarnął świat XXI wieku. Dlaczego dopiero teraz muzycy grupy są naprawdę sobą, kim jest Red Roy i jakie karteczki przyczepiał kolegom opowiedział nam lider Riverside, Mariusz Duda.

ZACHOWAĆ NATURALNOŚĆ

Wiem, że macie serdecznie dosyć porównań z zespołem Porcupine Tree, ale czy nie obawiacie się, że po nagraniu tak ostrej płyty jak Anno Domini High Definition nasilą się porównania z Opeth?
Myślę, że nie. Poza tym mam cichą nadzieję, że przyzwyczajeni do schematów słuchacze po tej płycie dadzą nam wreszcie spokój i przestaną nas porównywać zarówno do wymienionych przez Ciebie zespołów, jaki i do innych, podobnych. A przynajmniej nie będą tego robić tak często. Nowa płyta to moim zdaniem dowód na to, że już na dobre rozwinęliśmy swój własny styl.

Fakt - ostrzejsze granie, jakie tu mamy, nigdy nie było wam obce. Nie jest to jakaś zaskakująca nowość.
W takiej ilości i z taką dynamiką myślę, że jednak trochę jest. I dobrze. Jesteśmy zespołem rockowym i żywiołowym - i brakowało nam takiej energetycznej płyty. Wszystko, co robiliśmy do tej pory, było bezpieczne, przykryte ciepłą kołdrą, którą teraz rozkopaliśmy. Na tym albumie każdy z nas pokazuje siebie takim, jakim jest naprawdę. W końcu jesteśmy sobą.

Czy to znaczy, że wcześniej naprawdę sobą nie byliście?
Byliśmy, ale teraz jesteśmy jeszcze bardziej (śmiech). Każdy gra jakby bardziej zgodnie ze swoją naturą. Poza tym w końcu się wypełniamy i uzupełniamy jak należy. Jeśli jakiś instrument jest na dalszym planie, to tylko dlatego, żeby za chwilę być na pierwszym.

Wiele zespołów na pytanie o zamierzenia, z jakimi nagrywały płytę, odpowiada: nie było żadnych założeń, tak nam wyszło. Ale w tym przypadku jakieś założenia były, prawda?
Był taki moment na festiwalu Baja w Meksyku (26 marca 2008 – przyp. jor), kiedy, siedząc w hotelu, brzdąkałem sobie na basie i wpadł mi do głowy riff. Zagrałem go Grudniowi, a on stwierdził: wiesz, to będzie chyba najbardziej żywiołowy kawałek ze wszystkich naszych rzeczy. Zaproponowałem więc, że może pójdziemy w tę stronę? Może nagramy w końcu żywiołową płytę? Miałem już wtedy wymyślony roboczy tytuł - Anno Domini High Definition. Szykowała się więc płyta o współczesności. Chciałem odciąć się już od tych wszystkich snów, świadomych czy nieświadomych, odciąć od trylogii. Tym razem zamiast śnić na jawie chciałem zrobić kilka pamiątkowych zdjęć ludzi w czasach, w których żyjemy.

Zarazem jednak staraliście się oddać hołd muzyce z lat 70., prawda?
W ciągu ostatnich lat nie znalazłem we współczesnej muzyce niczego, co by mnie zainteresowało na tyle, żebym słuchał tego na okrągło. Dlatego w ostatnim okresie wracałem raczej do płyt, których słuchałem dawniej, płyt z lat 60. i 70. Główną inspiracją był dla mnie... powrót do korzeni: Led Zeppelin, Rush, wczesny Yes, ELP czy Deep Purple, którego fanem jest Michał, i co znakomicie u nas słychać. No ok, nowe zespoły czasami również np. Muse czy Mars Volta. Miało być po prostu dynamicznie i rockowo. I faktycznie, bardziej w stylu starych dobrych lat 70., tyle że z nowymi elementami. W trakcie komponowania zdaliśmy sobie sprawę, że ma to wszystko taki oldschoolowy posmak. Poza tym każdy z nas kupuje ostatnio więcej płyt na winylach niż na kompaktach. I chyba stęskniliśmy się za czasami, kiedy płyty były krótkie i treściwe. Album opowiada o pośpiechu, w naszych czasach nikt nie ma czasu na przesłuchanie płyty, która trwa 80 minut, dlatego postawiliśmy na krótką, zwartą formę.

Płyta trwa 44 minuty 44 sekundy. Powiedz, kiedy wpadliście na pomysł, aby czwartą płytę wyróżnić w ten sposób?
Płyta miała być krótka i trwać około 45 minut. Pomyślałem, że skoro jest to czwarta płyta to może niech trwa 44 minuty i 44 sekundy? Bo kiedy indziej będzie szansa na cztery czwórki? Już teraz wiem, że nasza szósta płyta będzie miała gdzieś wplecioną cyfrę sześć, podobnie ósma będzie gdzieś miała ósemkę. Trzy pierwsze albumy stanowiące trylogię miały po dziewięć utworów, czyli trzy razy trzy, ich tytuły składały się z trzech słów. Teraz czas na album numer cztery: czterowyrazowy tytuł oraz taki, a nie inny czas trwania. Pierwotnie chcieliśmy, aby były tam też tylko cztery utwory, ale w miarę, jak powstawały kolejne kompozycje, zacząłem sobie zdawać sprawę, że byłoby to zrobione na siłę – wolałem zachować naturalność.

INACZEJ BY OSZALELI

Anno Domini High Definition opowiada o współczesnym świecie. Ostatnio płytę opowiadającą o naszych czasach nagrał zespół, od którego chcecie się odciąć, czyli Porcupine Tree...
Oraz sto innych zespołów, ale ok, braliśmy poprawkę na to porównanie. Nasza nowa płyta to nie jest płyta o telewizorach, iPodach czy współczesnych mediach, ale o cywilizacyjnym pośpiechu. O tym, że na nic nie mamy czasu, że ci, którzy zostają w tyle, to nie są ludzie, którzy nie pracują nad sobą, ale ci, którzy nie biegną dwa razy szybciej – bo w dzisiejszych czasach trzeba biec dwa razy szybciej, żeby dotrzymać światu kroku.  To nie jest płyta o dziecięcym ADHD. Nic w tym dziwnego, że teraz chore jest co drugie dziecko skoro dojrzewa w czasach, kiedy nie musi już o niczym marzyć, bo ma wszystko, czego zapragnie. To płyta o chorobie wielu dorosłych, którzy przez ten cywilizacyjny pośpiech zaczynają ją w sobie dopiero odkrywać. Bo mówi się o tym. Bo jest to modne. Ale w sumie coś w tym jest. Wiele lat temu ludzie nie mieli takich problemów, a nawet jeśli mieli, nie mówili o tym w taki sposób. Jednak ten chaos i szum informacyjny, jaki nas otacza, powoduje, że nie mamy czasu, aby odetchnąć i zastanowić się nad sobą. Coraz więcej osób odnajduje w sobie dziwne symptomy – wyłączają się częściej niż powinni, mają problemy z koncentracją, są nadpobudliwi, rzucają się w wir wielu rzeczy i wciąż jest to dla nich za mało. Sam mam taką przypadłość i w sumie cieszę się, że udało mi się o tym napisać, bo wyszła z tego dosyć osobista płyta. Chociaż nie jest to, jak to było w przypadku trylogii, opowieść jednego bohatera, ale raczej pojedyncze dni kilku mieszkańców naszej zabieganej planety.

Naprawdę sądzisz, że współczesny człowiek nie umie sobie ułożyć życia?
Umie, naturalnie. Wielu ludzi jakoś je sobie układa, zwłaszcza ci, którzy cały czas biegną. Żyją z organizerem, mają wszystko zapięte na ostatni guzik, potrafią być w kilku miejscach jednocześnie, ale funkcjonują. Takie mamy czasy. Ale niestety dużo osób nie wytrzymuje tempa.  A jeśli nie potrafisz robić kilku rzeczy na raz – odpadasz. Wszystko ma swoje granice. Kiedyś następuje moment załamania. Po prostu nie da sie tak cały czas, kiedyś trzeba zwolnić i najważniejsze jest wyczucie tego momentu. Inaczej życie psychiczne bardzo się komplikuje. Kiedyś ludziom wystarczała modlitwa, medytacja, w dzisiejszych czasach coraz więcej ludzi ląduje na leżankach u psychologów– inaczej by po prostu oszaleli.

Czy członkowie Riverside również biegną?
Musimy. Inaczej zostalibyśmy w tyle. Ale u nas jest to pasja, więc biegniemy z przyjemnością. Poza tym co najmniej dwóch z nas ma ADHD, więc jakoś to samo się odbywa. Zauważ, że nowa płyta wychodzi półtora roku po Rapid Eye Movement. Z drugiej strony nagrywanie płyty o pośpiechu przez trzy lata byłoby hipokryzją.

Po raz kolejny nagrywaliście w Polsce. Mając kontrakt międzynarodowy z pewnością mieliście możliwość wyjazdu do jakiegoś zachodniego studia, prawda?
Mieliśmy, ale postanowiliśmy zostawić to sobie na kolejny album. Trafiła nam się okazja pracy w olsztyńskim Studiu X, pod czujnym okiem Szymona Czecha, świetnego i bardzo otwartego na muzykę realizatora. Kto wie, możliwe, że za dwie-trzy płyty wyjedziemy, aby nagrywać za granicą. Możliwe też, że weźmiemy w ogóle jakiegoś producenta z zewnątrz, który zrobi z naszą muzyką coś, czego byśmy się nie spodziewali. Mam jednak nadzieję, że nie będzie to Timbaland (śmiech).

POD RÓŻNYMI POSTACIAMI

Chciałem spytać o różne aranżacyjne smaczki, które słychać na płycie. Na przykład o sekcję dętą, która pojawiła się w utworze Egoist Hedonist?
To po prostu krok naprzód w kwestii eksperymentów. Po takich utworach jak Artificial Smile albo Rainbow Box, znienawidzonych przez fanów klasycznego rocka progresywnego, chcieliśmy poeksperymentować w trochę inny sposób. Chcieliśmy, aby na tej płycie pojawił się groove i trans, którego wcześniej nie było, i szukaliśmy takich elementów, które pomogłyby ten efekt wzmocnić. Był nawet taki moment, w którym zaczęliśmy grać funky.  Zasugerowałem brzmienie sekcji dętej z klawisza i pasowało. Chłopaki wpadli jednak na pomysł, żeby na płycie nie bawić się w sample tylko wziąć autentyczną sekcję dętą. Skorzystaliśmy więc z usług sekcji, która na koncertach aktualnie gra z Lao Che.

Theremin to także zaskoczenie – choć ostatnio korzystał z tego instrumentu zespół Ulver.
Na początku komponowania nowego materiału pozwoliłem sobie przyczepić każdemu z nas kartkę – bo chciałem, żebyśmy spróbowali jakichś nowych rzeczy. Mitloffowi przyczepiłem więc kartkę z napisem „blasty”, Grudniowi – z napisem „kaczka”, Michałowi z napisem „melotron”, a sobie – „fretless”. Niestety tylko Mitloff i Grudzień się wywiązali z zadania. Ja fretlessa (bezprogowy bas – przyp. jor) kupiłem sobie już po sesji (śmiech). Ale Michał wykręcił się sianem i  zamiast melotronu znalazł theremin. Chyba wyszło to na dobre, bo sympatyczny to instrument i robi dużo przyjemnego i psychodelicznego hałasu, jak najbardziej pasującego do koncepcji płyty.

Zapytam o okładkę, którą ponownie projektował Travis Smith. Myślałem, że i na tym polu wprowadzicie zmiany...
Rzeczywiście na początku chcieliśmy skorzystać z usług kogoś nowego. Ale pomyślałem, że możemy poprosić Travisa po raz kolejny, bo może i on chciałby w końcu zrobić cos innego niż związane z trylogią tysiące rąk, głów i ram obrazów. Podesłał projekt i tak nam się spodobał, że wzięliśmy go bez wahania. Okładka jest bardzo nieoczywista. Widzisz, co chcesz zobaczyć – i dlatego wydała nam się interesująca.

Na internetowym blogu poświęconym płycie wpisuje się ktoś o pseudonimie Red Roy. Domyślam się, że to ty?
To fikcyjny bohater, który pod różnymi postaciami pojawia się na albumie. Etymologią jego pseudonimu jest format zapisu, coraz bardziej ostatnio popularny, ale trochę przerobiliśmy nazwę, żeby nie robić reklamy znanej firmie. Poza tym niebieski zdecydowanie nie jest kolorem towarzyszącym tej płycie.

Czy DVD dołączone do specjalnej edycji albumu, to jest to słynne DVD, które od dawna miało być wydane, ale jego premiera była wciąż przekładana?
Nie, inne. Tamto DVD wciąż nie ukazało się z przyczyn od nas niezależnych, ale liczymy, że uda się je wydać na naszą trasę na przełomie września i października. Natomiast tutaj mamy do czynienia z ciekawym koncertem z klubu Paradiso w Amsterdamie, z grudnia 2008, który był kiedyś dostępny na stronie internetowej serwisu fabchannel.com. Serwis niestety został zamknięty, ale udało nam się wcześniej wykupić ten materiał.

Czy Anno Domini High Definition będziecie promować inaczej, niż poprzednie płyty?
Cóż, planujemy trochę festiwali i największą trasę w naszej karierze: w tym roku, ponad dwadzieścia koncertów w Polsce i ponad trzydzieści koncertów za granicą.

A masz jakąś wizję muzycznej przyszłości Riverside?
Zawsze! (śmiech). Mamy trochę niewykorzystanych utworów, zresztą nigdy nie było tak, żeby przyszłość stanowiła dla nas wielki znak zapytania. Zawsze, wydając album, myślę już o kolejnym, także i tym razem mam już jakieś pomysły. Ale zanim pójdziemy dalej z Riverside chciałbym nagrać drugą płytę Lunatic Soul (solowy projekt – przyp. jor). Być może za szybko się to wszystko dzieje, ale w końcu w takich czasach żyjemy.