natemat.pl

Publikacja: 22 luty 2013
Wywiadu udzielał: M.DUDA
Rozmawiał: Bartłomiej Krawczyk

W jaki sposób wyewoluował piąty album Riverside "Shrine of New Generation Slaves"? Gdzie został nagrany i w jaki sposób przebiegała jego sesja nagraniowa?

Piąty album wyewoluował w sposób naturalny. Jesteśmy aktywnym zespołem. Koncertujemy i wydajemy płyty. Po nagraniu czwartej przyszła pora na nagranie piątej (śmiech). Nagrywaliśmy w warszawskim studiu Serakos. Sesja przebiegała nad wyraz spokojnie tylko może trochę za długo.

Czy piąta płyta Riverside odbiega nieco od konwencji waszych wcześniejszych dokonań? Czy Riverside z krążka na krążek ewoluuje stawiając sobie coraz wyższą poprzeczkę?

Piąta płyta nie odbiega za bardzo od konwencji naszych wcześniejszych dokonań, ale zawiera dużo nowych elementów, co mam nadzieję czyni tę płytę wyjątkową i oryginalną. Tak, myślę, że z krążka na krążek ewoluujemy. I chociaż poprzeczka wisi teraz w kilku subiektywnie różnych miejscach i ciężko tych kilka poprzeczek przeskakiwać jednocześnie, to na pewno mamy jeszcze kilka pomysłów na kolejne albumy.

Porozmawiajmy o koncepcie, który kryje się waszym piątym albumem. Jakie tajemnice skrywa Świątynia Niewolników Nowej Generacji?

Płyta opowiada o różnych sytuacjach, w których ludzie czują się w pewien sposób zniewoleni dzisiejszymi czasami, nie są w stanie przejąć kontroli nad swoim życiem. I nawet, jeśli czasami im się wydaje, że tę kontrolę mają (The Depth of Self Delusion) to jednak cały czas czują się jak niewolnicy.

Celebryci zagubieni w świecie, gdzie wszystko jest nietrwałe: relacje międzyludzkie ograniczają się do czysto oportunistycznych, ludzi wykorzystuje się i porzuca w mgnieniu oka... Czy świat celebrytów jest emocjonalnie pusty i skrajnie narcystyczny?

Nie wiem, nie mnie to oceniać, nie jestem celebrytą, nie obracam się też w tym środowisku. Wiem jedno, że w dzisiejszych czasach celebryci nie mają lekko, ich sława bardzo szybko przemija. Taki Roberto Benigni w najnowszym filmie Allena niezbyt długo cieszy się swoją chwilą. Może dzięki temu nie zdążył stać się pusty i narcystyczny? Trzeba się jednak trochę w środowisku poobracać żeby złapać tzw. bakcyla, chociaż z tego, co widzę, niektórym naprawdę niewiele potrzeba by poczuć się gwiazdą.

Czy w ogóle wkraczając w tryby świata celebryckiego jest możliwy powrót do normalności, ciepła ludzkich stosunków?

Nie wiem. To są chyba generalnie bardzo mili ludzie. Albo może tylko udają miłych. Ten, nazwijmy to „zawód”, wymaga generalnie udawania. Dla mnie jest to logiczne i zrozumiałe. Podejrzewam, że niektórzy „poza sceną” są bardziej normalni niż może nam się to wydawać. Problem się może zacząć w chwili, gdy Mr. Hyde zaczyna władać Dr. Jekyllem, wtedy najprawdopodobniej ciężko jest wrócić bez obrażeń.

Nie odnosisz wrażenia, że współcześnie mamy do czynienia z kultem celebrytów niekiedy ocierającym się wręcz o kult religijny.

Zaraz poczuje się jak pan Zbyszek, specjalista od tematów, na których się nie znam, ale sie wypowiadam (śmiech). Myślę, że czasy się zmieniają. Dzisiaj żeby być celebrytą musisz coś umieć. Nie wystarczy już wygrać program Big Brother. Nie wystarczy zrobić z siebie debila na oczach telewidzów. Nie wystarczy szokować swoim wyglądem, seksualnością, przełamywaniem tabu. Ludziom się to opatrzyło. Teraz musisz coś umieć, nie wiem, śpiewać, grać w tenisa, tańczyć, prowadzić imprezy, programy rozrywkowe, krytykować w umiejętny i błyskotliwy sposób innych celebrytów, coś robić. Jeśli do tego dołożymy jakieś ciuchy i przyzwoity wygląd, i dana osoba zacznie coraz częściej pojawiać się w kolorowej prasie, to owszem możemy mieć do czynienia ze swoistym kultem. Pozytywnym lub negatywnym. W naszym kraju z miłością lub nienawiścią do sław jest jak z piciem alkoholu, do upadłego pod stołem. Jeśli ktoś jest na topie, rzeczywiście niektórzy najchętniej włożyliby go w jakieś ładne pozłacane ramki i powiesili na ścianie obok świętych obrazków. W Polsce tak mamy. Do końca, do bólu. Jak się np. jakaś piosenka podoba to cały kraj ją tak długo śpiewa i puszcza, aż się w końcu dany utwór zaczyna po prostu nienawidzić. Tak samo jest z celebrytami tzw. kultowymi. Im wyżej jesteś tym większa potem obojętność. Michał Wiśniewski ani klaskanie Piotra Rubika już dzisiaj nikogo nie obchodzą. Nawet „Feel” przeminął.

Internet, blogi, webcamy, portale społecznościowe, reality tv kreują celebrytów usilnie wspierając tezę, że dziś praktycznie każdy może stać się obiektem powszechnego zainteresowania. Czy zgadzasz się, że jest to wysoce dysocjacyjna, złudna i częstokroć destruktywna droga do autoekspresji?

Powoli dochodzimy do tematu płyty (śmiech). No widzisz, ja wcale nie o celebrytach piszę na naszej nowej płycie, ale o nas samych. Pisze o uzależnieniu od tego by czuć się ważnym. Portale społecznościowe umożliwiają nam właśnie możliwość zaistnienia w świadomości innych, sami możemy być swoimi celebrytami. Dlaczego? Bo możemy czuć się ważni. A to jedyna z potrzeb, która jest wiecznie niezaspokajana. Chodzimy sfrustrowani, niedowartościowani, łakomi sukcesów, pochwał. A każdemu tak trudno to przez gardło przechodzi – „Dobra robota”. No to mamy tego Facebooka. Wrzucamy zdjęcie swojego koteczka, wrzucamy zdjęcia z wakacji w Chorwacji i klikamy „udostępnienie publiczne”, a niech wszyscy widzą jak było super. Dzielimy się swoim życiem, coraz bardziej odkrywamy karty. A z Facebookiem jest trochę jak z kartą kredytową, jak się na niej limit kończy to zaczynają się kłopoty.

Czy celebrytyzm może w ogóle istnieć bez modelowania go przez przemysł celebrytyczny? Od czego jest uzależniony Niewolnik Nowej Generacji?

W dzisiejszych czasach? Właśnie od mediów społecznościowych. Telewizji się już nie ogląda. Za dużo jest tych programów, człowiek nie ma na to czasu. Teraz filmy oglądasz na YouTube a muzyki słuchasz na Spotify, wszystko wszędzie możesz komentować, dodawać coś od siebie, udostępniać innym, a nie tylko biernie oglądać. Interakcja to przyszłość, właściwie już teraźniejszość. Dlaczego gry video stają się popularniejsze niż wyprawy do kina na fantastyczne efekty specjalne? Bo w grach jest interakcja. Masz wpływ na fabułę. Niewolnik nowej generacji uzależniony jest od komentowania, od interakcji właśnie. Nawet tzw. „hejtowanie” przestało być anonimowe. Ludzie bez ogródek podpisują się swoim imieniem i nazwiskiem. A czy celebrytyzm może istnieć bez modelowania go przez przemysł celebrytyczny? Pewnie może, ale wparcie jakiegoś Wielkiego Brata na pewno pomaga go zwielokrotnić. Zespoły w dzisiejszych czasach same wydają sobie płyty, same sobie te płyty nagrywają w domu na komputerze. Można oczywiście osiągnąć jakiś mały sukces, ale niestety dobra muzyka nie obroni się sama. Kiedyś w to wierzyłem, ale im dłużej jestem na rynku tym bardziej wiem, że pomoc wytwórni liczy się coraz bardziej. Oczywiście pod warunkiem, że nie ingeruje ona w sprawy artystyczne.

Jaki jest odbiór "Shrine of New Generation Slaves" za granicą? Docierają do Was jakieś wieści (recenzje w zagranicznych periodykach i prasie popularnej)?

Odbiór jest bardzo pozytywny. Ostatni raz taki dobry odbiór mieliśmy przy płycie „Second Life Syndrome”. Teraz mam nawet wrażenie, że jest jeszcze lepiej. Płyta stała się albumem miesiąca w niemieckim „Eclipsed”, pojawiły się na jej temat duże artykuły w prasie, w której nigdy o nas nie pisano. Przebiliśmy się nawet przez mury hermetycznego brytyjskiego środowiska muzycznego. Zadebiutowaliśmy na zagranicznych listach sprzedaży na całkiem przyzwoitych miejscach. Powiem tak – powodów do narzekań nie ma.

Niedługo ruszacie w długą trasę po Polsce. Przybliż czytelnikom New Generation Tour 2013. Gdzie macie zamiar zagrać? W których krajach europejskich koncertuje się wam najlepiej?

W tym roku będziemy grali wszędzie gdzie się da. W marcu zaczynamy od dobrze sprawdzonych zagranicznych terenów – Niemcy, Holandia, Belgia, Anglia, Francja, w kwietniu gramy w Polsce, w maju lecimy do Stanów, potem wyruszamy na Wschód – Rumunia, Bułgaria, Węgry, dalej do Turcji i Grecji. Jesienią czeka nas Rosja, Skandynawia i klimaty typu Włochy, Hiszpania, Portugalia. Itd. itp. Generalnie cały rok mamy zamiar być w trasie. Nie ma czegoś takiego, że tu gra nam się lepiej, tutaj znowu gorzej. Wszędzie gra nam się bardzo podobnie (śmiech).

Czy Riverside dostatecznie często gości w polskim radiu? Czy uważasz, że polskie media powoli zaczynają dostrzegać ogromny potencjał twórczo-emocjonalny zespołu?

Bez szaleństw. Riverside gości głównie na Trójce i na falach Antyradia. Oraz w rozgłośniach lokalnych, przeważnie w autorskich audycjach miłośników tego typu muzyki. Wszystko w raczej umiarkowanych ilościach. Jeśli kiedyś nagramy kawałek typu „Kayleigh” Marillon pewnie się to zmieni, na razie wciąż jesteśmy raczej gościem w tych kilku rozgłośniach. Nie wiem czy coś się zmieni po tej płycie. Na razie chyba za wcześnie by o tym mówić.

Pamiętasz może specyficzny moment z dzieciństwa, kiedy postanowiłeś zostać muzykiem?

Tak. To był moment w czwartej klasie szkoły podstawowej. Zamiast na lekcję gry na pianinie poszedłem ślizgać się z dzieciakami na górkę. Nie chciało mi się uczyć czegoś, co wymyślają inni. To było nudne. Wolałem robić swoje. Wtedy po raz pierwszy się zbuntowałem. Coverów, z małymi wyjątkami, nie gram do dzisiaj.

Wasza muzyka trafia w szerokie gusta muzyczne. Riverside słuchają zarówno fani progresywnego rocka, post-rocka, jak i metalu. A Ty czego słuchasz na co dzień? Jakie płyty najbardziej przypadły Ci do gustu w 2012 roku?

W 2012 nie słuchałem za dużo muzyki, więc pytanie o ulubione płyty 2012 pozwolę sobie zignorować. Ostatnio, na co dzień słucham dużo classic rocka. Skoro wszyscy mówią, że na nowej płycie gramy jak zespoły z lat 70-tych to spróbuję teraz wyłapać swoje nowe inspiracje, bo już ich nie pamiętam.

Czy jest w 2013 roku szansa na kolejny album Twojego projektu Lunatic Soul?

Być może pod koniec roku pojawi się jakaś epka lub maksisingiel. Myślę, że mam już pomysł na kolejną odsłonę. Ale płyta dopiero w 2014, jeżeli koncertowanie z Riverside mi na to pozwoli.