MN: W grudniu minie dziesięć lat od premiery „Out of Myself”. Jak dziś oceniasz ten album? Szczerze, broni się?
MD: Kompozycyjnie tak, wykonawczo różnie, produkcyjnie nie. Ale w pewnych kręgach muzycznych stał się albumem kultowym, a to oznacza, że raczej się broni. „Out of Myself” to dla mnie bardzo osobista płyta. Drugi raz wszedłem do tej samej rzeki i tym razem się udało.
MN: Przygotowując się do aktualizacji biografii przeglądałem kalendarium i zdałem sobie sprawę, że po bardzo aktywnym roku 2011 na prawie cały rok 2012 zniknęliście ludziom z oczu. Po raz pierwszy w historii Riverside zdarzył się rok bez ani jednego oficjalnego koncertu… Z czego to wynikało? Byliście zmęczeni rokiem „urodzinowym”, czy potrzebowaliście takiego całkowitego wyciszenia, żeby zrobić „SoNGS”?
MD: Wszystkiego po trochu. Przede wszystkim zdecydowaliśmy się na wydanie płyty w styczniu 2013, a nie jesienią 2012 kiedy wychodzi wszystko, co tylko możliwe. Dzięki temu mogliśmy „SoNGS” na spokojnie dopracować. A i z koncertami chwilę poczekać i zostawić je raczej na promocję nowej płyty.
MN: W styczniu pojawił się piąty album Riverside. Mam wrażenie, że z każdym kolejnym albumem robicie postępy – kompozytorskie, wykonawcze, producenckie… należysz do grupy tych twórców, którym z biegiem czasu tworzy się coraz łatwiej, czy to mylące wrażenie?
MD: Tworzenie związane jest u mnie głównie ze stanem ducha. Muzyka musi być szczera i muszą być odpowiednie emocje, które nie powinny być zależne od twoich umiejętności. Nie chcę być rzemieślnikiem w tej materii. To że lepiej niż kiedyś grasz na gitarze, nie oznacza wcale, że od razu zaczniesz wymyślać lepsze kompozycje. Oczywiście to bardzo pomaga i sam przyznaję, że granie na instrumentach, praca w studiu, podejście do aranżacji, do produkcji albumów - to wszystko przychodzi coraz łatwiej, ale nie lubię się powtarzać, więc tworzenie muzyki jest dla mnie coraz większym wyzwaniem. Dzięki temu lubię to, co robię.
MN: „ADHD” i „SoNGS” to bardzo różne albumy. Jakbyś opisał różnicę między charakterem muzycznym tych dwóch płyt, bo jak się domyślam ograniczenie się do dynamiki i zmiany riffów z metalowych na hardrockowe to zbytnie uproszczenie…
MD: ADHD jest jak krzyk, SoNGS jest jak refleksja. ADHD opowiada o zniewoleniu ciała i umysłu, SoNGS mówi o zniewoleniu duszy. W taki sposób też chciałem do tego podejść muzycznie. Tak zwany „hard rock” jest tylko zabiegiem kosmetycznym, tak naprawdę SoNGS to spokojna i refleksyjna płyta. A ADHD ma adhd.
MN: Jak i dlaczego upadł pomysł z woodstockowym DVD?
MD: Tuż przed podpisaniem umowy okazało się, że warunki w umowie są zupełnie inne niż te, które ustalaliśmy w trakcie naszych rozmów i umowy nie podpisaliśmy.
MN: Jesienią czekają Was koncerty. Wiem, że w planach masz płytę Lunatic Soul, ale też ciągnie Cię do studia z kolejnym albumem Riverside. Wiesz już jak rozdzielisz czas między LS a Riverside?
MD: Będę się starał żeby jedno z drugim nie kolidowało. Zawsze tak robię. Kiedy jest czas na odpoczynek po różnej maści koncertach z Riverside, z reguły idę wtedy do studia z nowym Lunatic Soul. Tak będzie i teraz. Wracamy z trasy i idę do studia. Potem będę nagrywał na raty w przerwach między naszymi koncertami. Mam w planach wydanie płyty w 2014 roku. W międzyczasie naturalnie będziemy pracowali też nad nowymi kompozycjami Riverside. Chciałbym żeby szósty album ukazał się w 2015 roku.
MN: Rozumiem, że jeśli chodzi o Lunatic Soul, to będzie to nowe stylistyczne rozdanie? Wspominałeś o klimatach Cocteau Twins?
MD: Nie wiem jeszcze. Wiem jednak, że będzie zimno, mrocznie, transowo, orientalnie. W listopadzie wchodzę do studia, zobaczę wtedy na czym stoję i co aktualnie mnie kręci.
MN: Parę lat temu nagrywałeś gościnnie z zespołem Amarok. Dziś Michał Wojtas lider tamtego projektu pod szyldem Uniqplan otwiera nową kartę swojej muzycznej przygody. Pamiętasz go z okresu Amarok?
MD: Oczywiście. Pamiętam, że nagrywanie płyty „Metanoia” to był dla mnie artystyczny przełom. Zdałem sobie wtedy sprawę, że nigdy więcej nie zrobię nic wbrew własnej woli oraz że kompletnie nie nadaję się na muzyka sesyjnego (śmiech). Ale płyta sama w sobie ma dużo bardzo fajnych pomysłów. Michał to bardzo utalentowany muzyk i życzę mu w jego karierze jak najlepiej.
MN: Wiem, że w tym roku miałeś ciekawe spotkanie z „ojcem chrzestnym” postprogresji. Opowiedz, jak wyglądała kolacja ze Stevenem Wilsonem?
MD: Tak się złożyło, że graliśmy w maju w Mexico City swoje koncerty prawie w tym samym czasie. Znamy się ze Stevenem, jesteśmy w kontakcie, była okazja więc się spotkaliśmy dzień przed jego koncertem w towarzystwie innych sympatycznych osób, w jednej z meksykańskich restauracji. Bardzo miłe spotkanie, które miało zostać w tajemnicy do momentu kiedy ktoś nie cyknął nam fotki (śmiech).
MN: Graliście w tym roku koncerty w USA. Jaki macie odzew od amerykańskiej publiczności?
MD: Stany Zjednoczone to największy rynek muzyczny na świecie, gdyby procedura wyjazdu i organizowania własnych tras nie była tak skomplikowana gralibyśmy tam na pewno częściej, bo publiczność jest, chce nas słuchać i fantastycznie zachowuje sie na koncertach.
MN: Słyszałem, że wieść o zdobyciu szczytu na liście przebojów „Trójki” dotarła do Was w trakcie afterparty jednego z zagranicznych koncertów… Spodziewaliście się, że zdetronizujecie Kult, Depeche Mode i będziecie się ścierać o szczyt z Black Sabbath?
MD: Nie spodziewaliśmy się tego, bo „The Depth...” prawie w ogóle nie jest prezentowane za dnia tak jak inne kompozycje z propozycji do głosowania. Tym większe było zaskoczenie. Mało tego, ostatnio ponownie trafiliśmy na pierwsze miejsce i okazuje się, że w rocznym podsumowaniu będziemy całkiem wysoko. Nie pozostaje mi nic innego jak podziękować gorąco za wszystkie oddane głosy. To naprawdę duże wyróżnienie dla naszego zespołu.
MN: Mówiłeś mi w czerwcu, że planujecie jeszcze jednego singla. Jesienią chcieliście puścić płytkę z „We Got Used to Us” i jakimś instrumentalnym utworem premierowym. Czy to aktualne?
MD: Raczej nie. Trzeci singiel wypuścimy tylko w formie elektronicznej. Zdaliśmy sobie sprawę, że wypuszczanie teraz singla w formie płytki byłoby trochę na siłę. Ale może postaramy się coś wykombinować w następnym roku, zanim na rynku ukaże się kolejny album Riverside.