Witaj! Wiem, że jesteś wielkim fanem długich, rozbudowanych kompozycji. W Riverside, jak i w LS tym fascynacjom dajesz (zdecydowany) upust, pozwalając też na improwizację. Ale tak zupełnie szczerze, wynika to z chęci pokazania własnych umiejętności czy z dbania o odpowiednie tło dla narracji w tekstach?
Chyba ani jedno, ani drugie (śmiech). Wiesz, umiejętności można pokazywać w znacznie krótszych utworach, nie muszą to być wcale długie kompozycje. A teksty u mnie z reguły powstają do muzyki, więc jakby tak rzeczowo podejść do tematu, to moje teksty są tłem do mojej muzyki, bo ona jest zawsze pierwsza w kolejności. Ale rzeczywiście jestem fanem długich rozbudowanych kompozycji przy czym na granicy rozsądku. Staram się nie tworzyć nigdy przerostu formy nad treścią i jak na razie najdłuższy utwór, jaki skomponowałem nie przekracza nawet 16 minut.
„Walking on a flashlight beam” jest czwartym albumem w dorobku Lunatic Soul I już został okrzyknięty najlepszą rzeczą nagraną pod tym szyldem. Kiedy czytasz peany wznoszone na swoją cześć, uznajesz to za nagrodę za trud włożony w pracę, czy to, co pisze prasa, spływa po Tobie, bo tak naprawdę zawsze może być lepiej?
To co pisze prasa, nie spływa po mnie, bo ciekawi mnie reakcja na moje dokonania, ale wiem, że na pewnym etapie nie można dogodzić każdemu, i zawsze w miejsce peanów pojawi się też odpowiednia dawka recenzji czy komentarzy starających się utrzymać równowagę w przyrodzie.
Album składa się z dwóch krążków i dodatku, którego jak dotąd nie udało Ci się zrealizować z zespołem. Mowa tutaj o DVD dokumentującym pracę nad albumem. Ten film jest rezultatem odgórnej propozycji wytwórni czy własnej chęci pokazania fanom kawałka swojego, biorąc pod uwagę zawartość albumu, introwertycznego świata?
Tak się szczęśliwie złożyło, że udało mi się poznać odpowiednie osoby w trakcie tworzenia nowej płyty Lunatic Soul i, nie ukrywam, rad jestem wielce, że udało się zrealizować pomysł, którego rzeczywiście nie zrealizowałem jeszcze w Riverside, a mianowicie krótki dokument z powstawania płyty, albo inaczej - wizytówkę muzyka w trakcie tworzenia nowego albumu. Dlaczego to zrobiłem? Chciałem wyjaśnić w tym filmie parę rzeczy, pomóc płytę lepiej zrozumieć, chciałem też, żeby fizyczny nośnik w postaci płyty CD miał przy sobie coś, czego nie można będzie znaleźć w programach typu Spotify :)
Słuchając tej płyty – chyba najmroczniejszej w całym twoim dorobku – odnoszę wrażenie jakobym słuchał ścieżki dźwiękowej do gry komputerowej. Nie wiem, czy jesteś fanem gier, ale atmosfera „Walking on a flashlight beam” pasuje równie dobrze do tych z gatunku role playing, jak i survival horror.
Jestem fanem gier. Wychowałem się w czasach kiedy gry dopiero powstawały, w czasach, gdy gry wgrywało się z kaset przez 20 minut, czekając w nerwach, czy nic nie przerwie. Do dzisiaj mi zostało. Jestem graczem, uwielbiam gry filmowe typu „Fahrenheit”, „Heavy Rain”, RPG, typu Fallout czy The Elder Scrolls, action RPG, typu Demon’s czy Dark Souls, oraz horrory, jak Fatal Frame czy mój ulubiony Silent Hill, który inspirował teksty w Riverside nie raz i nie dwa. Sountracki z Silent Hilla wyryły mi się już na dobre w pamięci, czasami więc i w Lunatic Soul słychać ich echa.
Wielowymiarowość tego albumu, skrajne emocje i miejscami psychodeliczny posmak nadają temu materiałowi dość uniwersalnego charakteru. Niestety, tak jak w grach, o których mówię, bohater podróży sam musi się zmagać ze swym jestestwem i ogromem świata. Samotność jest Ci bliska?
Chyba każdy artysta, twórca, potrzebuje chwili, żeby pobyć sam ze sobą, żeby móc coś stworzyć. Ja również raz na jakiś czas tego potrzebuję, żeby uciec do swojej jaskini, do swojej samotni i zastanowić się, czy dobrze mi się po promieniach latarki spaceruje czy zaczynam mieć problemy z błędnikiem.
Do pracy nad krążkiem zaprosiłeś kilku gości… którym potem nieoczekiwanie zakomunikowałeś, że wszystko zrobisz sam. Wina własnego charakteru czy wizji albumu?
(śmiech). Wina charakteru - zdecydowanie (śmiech). No i trochę wizji albumu.
Jakiego sprzętu użyłeś do nagrań? Szczególnie jestem ciekaw basu, który został tak mocno wysunięty do przodu w miksie.
Gram na basie firmy Nexus i na Fenderze Jazz Bassie. Gdzieś tam wypisują w internecie, że grywam na gitarach Mayo, ale gitar Mayo nie miałem już w ręku od paru ładnych lat.
Fani na swój sposób interpretują okładkę, choć zgodnie doszukują się w niej charakterystycznego logo Lunatic Soul. Rzeczywiście, układ gwiazd na nieboskłonie jest dość charakterystyczny. Czy może kryje się za nimi coś więcej?
Nie, to po prostu kolejny symbol „LS”, tym razem trochę bardziej ukryty niż do tej pory. Żeby go dostrzec, trzeba okładkę od oczu oddalić lub po prostu oczy przymrużyć.
Po raz trzeci za międzynarodową dystrybucję i promocję albumu odpowiedzialna jest wytwórnia Kscope. Obok metalowej Basick, Sumerian czy Prosthetic, najaktywniej działająca na progresywnym polu. Wielu z pewnością zazdrości Ci możliwości pracy z ludźmi stojącymi za tym labelem. Co wyróżnia Kscope na tle innych? Jak – już po kilku latach współpracy – odbierają Lunatic Soul?
Po raz czwarty. „Walking” to czwarty album. „Impressions” to nie były odrzuty tylko taki suplement instrumentalny, ale jednak był to materiał premierowy. Jeśli chodzi o Kscope, to bardzo dobrze mi się z nimi współpracuje. Lunatic Soul był jednym z pierwszych wydawnictw w firmie po reaktywacji, praktycznie razem zaczęliśmy, więc znamy się bardzo dobrze. Co ich wyróżnia? Chyba to, że dbają o swój muzyczny wizerunek. Zespoły z ich stajni mają gdzieś jakiś wspólny muzyczny mianownik, bardzo o to dbają. Poza tym wszyscy w Kscope mają absurdalne poczucie humoru, więc świetnie się razem dogadujemy.
Polska scena progresywna (choć w głównej mierze ta metalowa) nadal ma się dobrze. Jeden z talentów, który sami odkryliście w Riverside, a mowa o Disperse, dobrze radzi sobie na międzynarodowej arenie w czym z pewnością pomaga ogólna rozpoznawalność Jakuba Żyteckiego. Cieszy Cię to, że to właśnie Wy kilka lat temu daliście im szansę pokazać się szerszej publiczności? Śledzisz ich poczynania?
Nie bardzo. Wiem, że cały czas grają, ale nie wiem, co się z nimi dzieje. Wiem za to, że Kuba jest bardzo utalentowanym gitarzystą i wróżę mu dużą karierę. Obstawiam, że za jakiś czas zacznie wydawać swoje solowe płyty. Oby tyko nie wciągnęły go te wszystkie targi muzyczne, endorsmenty, prezentacje sprzętu i inne takie co to się zawsze do zdolnych muzyków doczepiają i wysysają artystyczne soki. Pewnie, że cieszy mnie, że kiedyś byłem świadkiem, jak chłopaki mieli po, nie wiem, 12 lat? (śmiech) i grali z nami trasy. Mogłem wtedy często oglądać Jakuba w akcji, a słuchanie jego gry to naprawdę czysta przyjemność.
Jak oceniasz kondycję polskiego runku muzycznego? Dość zaskakująco Twój album uplasował się na 11 miejscu OLiS-u.
Nie wiem, czy plasowanie się na Olisie można w dzisiejszych czasach uważać już za sukces. Firmy się cieszą, bo z czegoś muszą, ale umówmy się - ludzie przestali już kupować płyty, wystarcza im streaming 3G z komórek. Poza tym jeśli Empiki robią przecenę czy promocję, to gwałtowanie na Olisie pojawia się na pierwszym miejscu jakieś Lady Pank symfonicznie za 19,99 zł albo najnowsza kolekcja Marka Sierockiego i weź tu z takimi konkuruj (śmiech). Ot i cała prawda o polskim rynku muzycznym.
Na koniec… czy kiedykolwiek napiszesz piosenkę? (śmiech)
Ale ja już parę piosenek napisałem i jeśli zacznę Ci je wyliczać, to wcale nie będzie ich tak mało, ot chociażby „Treehouse” na nowym Lunaticu czy „The Depth of Self-Delusion” z ostatniego Riverside. Mimo że nie mają trzech minut, to jednak są to piosenki. Widzisz? Nie taki diabeł straszny jak go malują (śmiech).