Wywiad dla Gazety Wyborczej z Piotrem Grudzińskim
Sobotni wieczór w klubie Kolor będzie należał do fanów rocka progresywnego. Gwiazdą pierwszej imprezy z cyklu "Wieczór z muzyką inną" będzie warszawska formacja Riverside.
Istniejecie zaledwie od trzech lat, ale ostatnio coraz głośniej mówi się o tym, że Riverside to jedna z największych nadziei polskiej sceny progresywnej. Wasz album zbiera znakomite recenzje...
Faktycznie. Zarówno fani, jak i dziennikarze nie szczędzą pochwał pod adresem tej płyty. Nawet Piotr Kaczkowski był zaskoczony tym, że ktoś w Polsce gra taką muzykę. To bardzo miłe, ale pomimo tego wciąż pozostajemy skromnymi ludźmi.
Często przy opisach Waszej muzyki pojawiają się takie nazwy, jak: Marillion, Pink Floyd, Porcupine Tree. Denerwuje Was to?
Absolutnie nie. Ludzie starają się w ten sposób ułatwić sobie życie i poprawić swoją orientację w gąszczu wykonawców. Spotkałem się jeszcze z porównaniami do Tool czy Dream Theater. Dobrze, że pojawiają się różne nazwy, a nie jedna.
Czy wierzycie w to, że muzyka progresywna może zainteresować dziś nie tylko zadeklarowanych fanów tego gatunku? Nie upierałbym się przy określaniu naszej muzyki tylko i wyłącznie jako progresywnej. Mamy nadzieję, że uda nam się dotrzeć do wszystkich, którzy cenią sobie ambitne, nieplastikowe brzmienie. Na nasze koncerty przychodzą ludzie w wieku od 17 do 50 lat.
O czym są teksty na "Out Of Myself"?
Nasza płyta to tzw. koncept album. Wszystkie liryki, które napisał nasz wokalista, tworzą pewną całość. To ilustracjestanów emocjonalnych człowieka, który zastanawia się, czy drugi raz wejść do tej samej rzeki. Chodzi tu o kobietę, która po raz kolejny pojawiła się w życiu naszego bohatera.
W sobotę po raz pierwszy zagracie we Wrocławiu. Czego możemy się spodziewać?
Ten koncert to kolejny element promocji naszego debiutu. Po sesji nagraniowej odszedł nasz klawiszowiec. Dopiero od kilku tygodni jesteśmy w stanie znowu występować na żywo. Mamy nadzieję, że uda nam się zabrać słuchaczy w świat autentycznych muzycznych emocji.