Witaj Mariusz. Zacznijmy może od Waszego najświeższego wydawnictwa, czyli "Second Life Syndrome". Czy spotkał się z takim przyjęciem jakiego oczekiwałeś, tym bardziej że miał premierę światową równocześnie z tą w kraju? Jak sam patrzysz na ten album już z perspektywy 'ponagraniowej'? Jesteś z niego w pełni zadowolony, coś byś zmienił, a może myślisz już o jego następcy?
Przyznam, że nie spodziewaliśmy się tak dobrego przyjęcia naszej drugiej płyty. Dostaliśmy bardzo dobre recenzje w prasie zagranicznej. Chyba nie spotkałem się z żadną negatywną. Album miesiąca w niemieckim Eclipsed i holenderskim Aardshock, czołówka w podsumowaniach miesiąca np. niemieckiego Hard Rocka. Bardzo miłe zaskoczenie. Jestem z tego albumu zadowolony i oczywiście myślę już o następcy.
Jak układa się Wasza współpraca z Mystic Production, zapoczątkowana wydaniem reedycji "Out of Myself" i "Voices In My Head"? Powiedz, na ile ten wydawca spełnia Wasze wymagania (bo że się przykłada do promocji, to widziałem przejeżdżając niedawno przez centrum Warszawy :)), czy zamierzacie przy nim pozostać?
Mamy podpisana umowę na jeszcze dwie płyty, więc na pewno zostaniemy. Współpraca układa nam się dobrze. Pomijając swobodę artystyczną, mamy solidne wsparcie od strony promocyjnej. Nasze płyty nareszcie są we wszystkich sklepach. Jest naprawdę ok.
Wydanie "Second Life Syndrome" poprzedziliście singlem "Conceiving You", którego najbardziej uderzającą cechą, poza oczywiście wysokim poziomem, jest cena. Skąd pomysł na wydanie pełnowartościowego singielka w cenie jednego piwa? Na pewno nie zmusił Was do tego brak popytu ;)
Chcieliśmy w ten sposób dotrzeć do jak największej liczby słuchaczy. Bardziej postawić na promocję. W sklepach nie da się rozdawać produktu za darmo, więc zrobiliśmy go "po kosztach" :).
W maju zakończyliście swoją pierwszą trasę po Europie. To będzie pytanie typowe aż do bólu ;), ale pozwól że zapytam Cię o wrażenia. Jak reagowali fani, jak inne zespoły, z jakim zainteresowaniem spotkaliście się ze strony zagranicznych mediów?
Wiesz, to był nasz życiowy egzamin. Nie mieliśmy pojęcia jak nas tam przyjmą i czy w ogóle ktokolwiek się na nasze koncerty wybierze. Przyznaję, że byliśmy zaskoczeni, że jest zainteresowanie, że pomimo braku reklamy na nasze koncerty przychodzą fani, że przyjeżdżają z najdalszych zakątków Europy. Poznaliśmy fantastycznych ludzi, zagraliśmy w świetnych klubach, zdobyliśmy kontakty, które np. umożliwiły nam występy na tegorocznych jesiennych festiwalach. Myślę, że między innymi dzięki tej trasie jesteśmy również w Inside Out.
Mariusz, co możesz powiedzieć o swoim doświadczeniu wokalnym, o tym w jaki sposób kształtowały się Twoje umiejętności? Wiesz, słucham właśnie "Voices...", i uderzają mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, śpiewasz angielszczyzną praktycznie pozbawioną akcentu, a to, mając 'ucho filologa' ;), mogę powiedzieć o bardzo niewielu polskich zespołach. Po drugie, nie boisz się eksponować swojego głosu, opierać na nim całego utworu, i mam wrażenie że np. w "Us" stosujesz taką manierę wokalną, w której trzeba naprawdę dużych umiejętności żeby nie zafałszować...
"Us" to jeszcze pół biedy. Dużo tam tych wokali to da się połowę rzeczy ukryć :)) Co do angielszczyzny... cóż , angielski z polskim akcentem brzmi delikatnie mówiąc nieładnie, więc staram się tego unikać. Co do maniery, śpiewam już parę lat, ale śpiewać tak żeby inni nie zatykali uszu nauczyłem się dopiero po rozpadzie mojego pierwszego zespołu - Xanadu. Niestety w Xanadu nie umiałem - nazwijmy to - "zabrzmieć". Kombinowałem jednak dużo w domowym studiu, jeszcze w Węgorzewie i po prostu zrozumiałem, że moja barwa nie zawsze brzmi dobrze. Jakiś czas później na próbie Riverside starałem się już nie tylko wydobywać dźwięki, ale i zwracać uwagę na to czy wpasowują się one w muzykę. Chłopakom się podobało więc powiedziałem do siebie - ok, spróbujmy jeszcze raz, ale tym razem podejdźmy do tematu profesjonalnie :)).
Wiesz, na świecie jest od cholery i ciut ciut bardzo dobrze śpiewających i wyszkolonych technicznie wokalistów. Tylko co z tego, skoro większość brzmi tak samo? Jeśli masz charakterystyczna barwę - super, ale musisz mieć jeszcze swój styl i swoją własną melodykę. Obecnie jedną z najważniejszych dla mnie rzeczy, jeśli chodzi o śpiewanie, to praca nad własnym stylem, nad charakterystycznymi "zaśpiewami". W Riverside wiem już jak sprawić żeby wokal "pracował" i nie boję się opierać na nim utworów.
Twoje teksty na "Out of Myself" odpowiadają schematowi albumu koncepcyjnego, a więc opowiadają pewną historię 'rozpisaną' na wiele utworów. Kiedy poznajemy "Second Life Syndrome", okazuje się że jest to druga część większej, złożonej i ambitnie zakreślonej opowieści. Co możesz powiedzieć o wzajemnej relacji między tymi dwoma albumami, i tym czego możemy spodziewać się po trzecim? Wiesz, moje prywatne wrażenie jest takie, że 'koncepcyjność' w jakiś sposób bardzo dobrze pasuje do Waszej muzyki...
Nasza trylogia to historia w trzech częściach opowiadająca o człowieku samotnym, człowieku poszukującym własnego ja. Zapisana w stylu "kartek z pamiętnika". Pomysł na kontynuację "OoM" narodził się po nagraniu debiutu, spodobał się chłopakom, więc pociągnęliśmy ten temat. Trylogia nazywa się "Reality Dream Trilogy", a "SLS" to jej druga część. Zaczyna się PO wydarzeniach zawartych na "OoM", a kończy PRZED rozpoczęciem trzeciej odsłony. Na "Out of Myself" bohater próbował odnaleźć się w normalnym świecie. Nie udało mu się - wrócił więc do swoich czterech ścian odnajdując jednak wewnętrzny spokój. Na drugiej płycie ma dość swojej samotni i postanawia zmienić swoje życie. Na "SLS" mamy dwa wątki. Pierwszy to przemiana bohatera z osobnika słabego w osobnika pewnego siebie, drugi wątek to pozbywanie się przeszkadzających mu w tej przemianie wspomnień. W ostatnim na płycie utworze "Before" bohater całkowicie odcina się od przeszłości i wykasowuje wspomnienia. Zadaje sobie też pytanie czy tak naprawdę dotarł do miejsca, o które mu chodziło i czy tego właśnie chciał? Myślę, że odpowiedzi na wszystkie pytania poznamy na trzeciej płycie.
Wiedzieliśmy, że nagrywanie drugiego "Out of Myself" mogłoby ucieszyć wielu fanów, ale nie mogliśmy nagrać dwóch takich samych płyt. Musieliśmy zaryzykować. Wiedzieliśmy, że tym razem może podzielić on słuchaczy. Druga część trylogii wymagała bardziej "surowego" podejścia do tematu, więcej czerni, goryczy, więcej agresji w muzyce. Zrezygnowaliśmy z krystalicznie czystego brzmienia, zrezygnowaliśmy z melodii, które wpadają w ucho za pierwszym razem. Pojawiło się więcej przesteru na gitarze, więcej "naturalnych" brzmień klawiszy, jak hammond czy pianino, więcej agresji wokalnej, zrezygnowałem również z grania na gitarze akustycznej. Od początku mieliśmy pomysł na tę płytę, napisaliśmy plan i trzymaliśmy się poszczególnych punktów. Kiedy pojawiały się wątpliwości - po prostu trzymaliśmy się wcześniejszych założeń. A co do tej koncepcyjności - osobiście jestem zwolennikiem nagrywania płyt, których słucha się od początku do końca. Płyt, które opowiadają jakieś historie. Chciałbym, żeby Riverside było takim zespołem - zespołem nagrywającym spójne płyty, na których kompozycje dotyczą jednego tematu. Na początek więc serwujemy sobie i słuchaczom trylogię , ale nie jest powiedziane, że w przyszłości nie nagramy np. płyty ze zwykłymi piosenkami, których będzie można słuchać w dowolnej kolejności. Wiesz, nigdy nie wiadomo co nam do łba strzeli :).
Riverside jest zespołem złożonym z doświadczonych muzyków, znakomitych instrumentalistów i kompozytorów. Wspominałeś wielokrotnie w wywiadach, że mimo to proces komponowania jest demokratyczny i nawet obywa się bez rozlewu krwi :) Chcę Cię natomiast zapytać jak udaje Wam się w kręgu tak silnych osobowości muzycznych komponować utwory, które ani nie są zbyt długie, ani przerośnięte aranżacyjnie, które nie zatracają swojego muzycznego 'sedna'? Czy trudny jest proces przekuwania dążeń muzycznych czterech artystów w utwory tak spójne i wyważone, że sprawiają wrażenie skomponowanych przez jedną osobę?
Wydaje mi się, że w każdym zespole powinien być ktoś, kto w przypadku podziału zdań musi podjąć decyzję. Jest nas czterech - co by było gdyby dwa głosy były za a dwa przeciw? :) Jeżeli chodzi o muzykę to nie ukrywam, że odpowiedzialność za wiele rzeczy spadła na mnie. Nauczony przez pewne doświadczenia mam pomysł na tę muzykę i wiem jak nad tym wszystkim zapanować. Oczywiście nie jestem tutaj alfą i omegą. Riverside jest zespołem i nad wszystkimi utworami pracujemy razem na próbach. Zawsze wybieramy rozwiązanie, które satysfakcjonuje każdego z nas. Osobiście uważam, że jeśli jakiś pomysł czy utwór nie podoba się jednemu z nas to znaczy, że nie jest wystarczająco dobry. Dlatego zawsze kombinujemy do skutku. Razem. Do mnie powiedzmy należą szkice, budowanie podstawy, układanie historii w jedną całość, pisanie tekstów, ale każdy zawsze dodaje do tego swoją część, swój styl grania. Proces powstawania utworów jest zawsze trudny do momentu tzw. "zaiskrzenia". Kiedy pojawia się nuta, na którą wszyscy czekaliśmy, czy to przyniesiona jako pomysł na próbę, czy też powstała spontanicznie w trakcie improwizacji - wtedy jest już z górki :)).
Interesuje mnie Wasza współpraca z Travisem Smithem, szczególnie że tego pana również miałem przyjemność "wywiadować". Słyszałem, że odbywała się ona w duchu, nazwijmy to, obustronnego zachwytu :) Interesuje mnie jak trafiliście na tego artystę i co Was tak urzekło w jego twórczości, że postawiliście na niego zamiast - dużo tańszych jak przypuszczam - krajowych grafików? Czy kolejny album też powierzycie właśnie Travisowi?
Jedynym warunkiem wydania "Out of Myself" na Zachodzie była zmiana szaty graficznej. Na początku nie podobał nam się ten pomysł, ale gdy Laser's Edge zaproponowało nam Travisa zgodziliśmy się. Travis to przesympatyczny człowiek, niesamowicie utalentowany artysta, otwarty na sugestie, mający na koncie współpracę z wieloma szanowanymi twórcami. No i lubi muzykę Riverside :)). Myślę, że z okładką trafił w dziesiątkę. Od razu wiedzieliśmy, że musi być autorem dwóch pozostałych części naszej trylogii.
Mariusz, muzyka Riverside różni się od tego co graliście w poprzednich zespołach, w przypadku niektórych z Was nawet bardzo ;) Na pewno więc dołączenie do tego zespołu było dla Was pewnego rodzaju rewolucją, natomiast ciekaw jestem czy określiłbyś sam Wasz album "Out Of Myself" jako w jakiś sposób rewolucyjny? Bo wydaje mi się, że ogólny odbiór tego albumu - choć na pewno czytałeś więcej recenzji niż ja - jest taki, że jego mocną stroną jest brak rewolucji 'na siłę'; fakt że zdajecie się dobrze wiedzieć co chcecie osiągnąć zamiast na kombinować z innowacjami. Czy zgadzasz się z takim odbiorem?
Na wstępie chciałbym podkreślić, że tak jak dla Piotrków granie takiej muzyki było nowością tak dla mnie raczej niekoniecznie. Miałem już do czynienia z tym nieszczęsnym określeniem "rock progresywny". Tak więc to nie jest do końca tak, że muzyka macierzystych formacji każdego z nas różniła się od tego co gramy teraz. Z całą pewnością mogę jednak powiedzieć, że zarówno przeszłość muzyczna Mittloffa i Grudnia obcujących do tej pory tylko z metalem, jak i moje, nazwijmy to "progresywne", doświadczenia złożyły się w równej mierze na obraz muzyki Riverside, która dla każdego z nas brzmiała myślę bardziej oryginalnie w porównaniu do muzyki macierzystych zespołów. Jakoś tak fajnie się to wszystko wypełniało. Każdy z nas był z innej bajki, a mimo to uzupełnialiśmy się. Poczuliśmy, że narodził się po prostu... zespół. Zespół, w którym każdy miał coś do powiedzenia. No i ta nasza pierwsza płyta wszystko to odzwierciedla. Myślę, że słychać na niej, że cieszyliśmy się muzyką, że nie robiliśmy nic na siłę i nie kombinowaliśmy z innowacjami - no, może troszkę :). Myślę, że to wszystko przekonało słuchaczy do tego albumu.
Wydaje mi się, że za wcześnie jest mówić o tym czy "Out of Myself" to rewolucyjny album, ale na pewno jest to ważny album, bo zapoczątkował jakby nową erę progresywnego rocka na naszym rodzimym podwórku. Z dwóch powodów - po pierwsze trafił do szerszej publiczności, zarówno fanów rocka progresywnego, jak i tych, którzy za taką muzyką nie przepadają. Momentami muzyka stała się tak popularna w pewnych kręgach, że wielu nie było na to przygotowanych. Jak to? Na koncercie 300 osób, a nie 34? Jak to możliwe? Tak więc płyta "progresywna" spodobała się ludziom do tego stopnia, że doczekała się również zainteresowania zagranicy i wydania w zachodniej wytwórni. Po drugie - po jakimś czasie od wydania naszego debiutu sypnęło płytami innych zespołów. Jedne się w końcu zmobilizowały i również wydały swoje nagrania na krążku. Inne zespoły zaczęły się reaktywować. Nie mówię o inspiracjach, bo na to za wcześnie, tylko o tym, że ta płyta podziałała jako pewnego rodzaju bodziec. Że skoro my możemy to inni też. Trafiliśmy w lukę. Trafiliśmy w to puste miejsce, gdzie do tej pory były tylko sentymenty po takich zespołach jak Collage czy Abraxas. I nie mówię o muzyce, bo my gramy co innego, tylko o fakcie, że dzięki nam po okresie ciszy coś zaczęło się dziać, a ludzie zaczęli o tym dyskutować. Myślę, że te dwa czynniki najbardziej przemawiają za tym, że "Out of Myself" to ważna płyta. Rewolucja to chyba jednak za duże słowo :))
Dzięki za ten wywiad, mam nadzieję, że nie był to tylko "another day of talking" ;)
Dzięki. Pozdrowienia dla wszystkich czytelników Gardenium!