"Bez względu na to, czego się dotknę, zawsze mam wrażenie, że to jeszcze nie jest to" - wywiad z Mariuszem Dudą - wokalistą i basistą Riverside
„Zapraszam do szafy…” – rzekł do mnie Mariusz Duda rozsuwając drewniane drzwi, za którymi skrywało się całkiem sympatyczne pomieszczenie. To w nim miałem okazję dłużej porozmawiać z muzykiem i wokalistą Riverside. Tuż przed ich łódzkim, październikowym występem…
ArtRock.pl: To pytanie, które z pewnością cię rozbroi, załamie, wścieknie i… coś tam jeszcze. Bo pewnie słyszałeś je już z 1000 razy i masz już serdecznie dość tłumaczenia się z tego! Ale ono musi tu paść, w tym miejscu. Cóż z waszym pierwszym DVD, które nagrywane było dokładnie tutaj, w łódzkiej Toi. Z tego co wiem, jednak lada moment powinno się pojawić…
Mariusz Duda:> Generalnie jest mi przykro, że ta płyta tak późno się ukazuje. Były pewne problemy i były pewne terminy. Nie wyobrażałem sobie, że będziemy musieli przełożyć datę wydania naszej nowej płyty z tego powodu, że ktoś inny zawalił. Ale temat DVD niedługo zostanie juz zamknięty. Okładka jest już w druku. Płyty niedługo idą do tłoczni. Premiera przewidziana jest na 6 grudnia tego roku.
ArtRock.pl: Muszę przyznać, że jesteście dosyć odporni na ten nośnik. W czasach, gdy mnóstwo kapel rejestruje swoje koncerty po jednej studyjnej płycie, wy ze swoim sporym już bagażem wydawnictw wyglądacie skromnie na tym polu. To jest świadoma decyzja, aby nie spieszyć się z takim wydawnictwem?
Mariusz Duda: Chcieliśmy poczekać do zakończenia trylogii i w ten sposób ją podsumować. Naszym pierwszym oficjalnym DVD. Taki był plan, który narodził się w okolicach drugiej płyty, „Second Life Syndrome”. Chcieliśmy się go trzymać, więc nic innego po drodze się nie wydarzyło. No może poza dodatkiem do „ADHD”, w postaci kilku utworów z koncertu w Amsterdamie.
ArtRock.pl: To jeszcze może słowo o „muzyce na żywo”. Dziś przed wami przedostatni koncert polskiej części trasy „ADHD Tour”. Jutro jej zwieńczenie w waszej rodzinnej Warszawie. Czy możesz się już dziś pokusić o jakieś pierwsze jej podsumowania?
Mariusz Duda: Jeśli chodzi o trasy koncertowe, to do tej pory zobaczyło nas najwięcej ludzi właśnie podczas „ADHD Tour”. Nie mamy więc powodów do narzekań. Nowa płyta na żywo się podoba, setlista również. Set jest zbudowany z dłuższych utworów, pełnych kontrastów, co pokazuje nas od tej naszej najbardziej charakterystycznej strony. W sumie już od pięciu lat gramy koncerty i do tej pory – moim zdaniem – ta trasa jest najlepsza. Gramy zarówno starsze kompozycje, jak i nowe. Największa produkcja, oświetlenie i sprzęt, świetna atmosfera na koncertach i przyjęcie nas przez publiczność. Myślę, że to bardzo przyzwoite pożegnanie się z mijającą dekadą. Wtopy jeszcze nie było.
ArtRock.pl: To ważne, tym bardziej, że przed wami długie, obejmujące 24 koncerty, tournee europejskie. Ponieważ dla was to nie pierwszyzna, mógłbyś w jakiś sposób porównać odbiór waszych koncertów na Zachodzie, z reakcjami w naszym kraju. Czy w ogóle zauważasz jakieś różnice?
Mariusz Duda: Nie dzielę już Polski i reszty świata. Granie za granicą jest dla mnie normalną rzeczą, a nie wydarzeniem. I jak się tak zastanowić – chyba nie ma jakiejś szczególnej różnicy. Ok, wiele zależy od temperamentów, w takiej Hiszpanii, Portugalii czy Włoszech, zawsze się bardziej drą i krzyczą, ale jeśli koncert jest dobrze poprowadzony to efekt końcowy zawsze jest taki sam, bez względu na kraj. A kończy się przeważnie zadowoleniem na twarzach. Taaak, myślę, że fani naszej muzyki na całym świecie przeważnie wychodzą z naszych koncertów zadowoleni. Nawet jeśli przez połowę koncertu jest beton, to potem i tak się to jakoś rozkręca. Chyba że na nasz koncert trafia miłośnik jakiegoś innego Riverside (śmiech).
ArtRock.pl: Gdy ostatni raz rozmawialiśmy, w listopadzie ubiegłego roku, powiedziałeś – 7 miesięcy przed premierą płyty – że w styczniu wchodzicie do studia, płyta pojawi się w czerwcu i będzie krótka, energetyczna, mocniejsza, nie będzie miała nic wspólnego z trylogią. Potem na jesień trasa w Polsce, następnie tournee w Europie. Jak rzekłeś – tak się stało i tak się dzieje. W najdrobniejszym szczególe. Rozumiem, że to nie jasnowidztwo, tylko sprawnie działająca firma pod szyldem Riverside.
Mariusz Duda: Riverside pracuje jak dobrze naoliwiona maszyna. U nas nie ma przypadków. No, czasami coś wyskoczy, jak np. trasa z Dream Theater w trakcie pracy nad nową płytą (śmiech), ale generalnie piszemy sobie biznes plan i się go trzymamy. Jestem fanem wybiegania do przodu i rozrysowywania sobie dziwnych schematów na różnych karteczkach. Szkoda, że w życiu prywatnym to nie jest takie proste (śmiech). W każdym razie, cały czas jest ta perspektywa myślenia dalej, do przodu. Wydaje mi się, że to jest dosyć charakterystyczne dla naszego zespołu. Patrząc na rok 2010, to juz teraz mogę ci powiedzieć, że w styczniu odpoczywamy, w lutym i marcu wchodzę do studia, żeby nagrywać drugi album Lunatic Soul, w kwietniu, maju koncertujemy za granicą, latem festiwale. Co będzie we wrześniu i październiku przyszłego roku – zobaczymy.
ArtRock.pl: Przy okazji wydania „ADHD” nie ukazała się żadna EP-ka, żaden singielek, jak to bywało w wypadku poprzednich albumów? To przypadek, czy także świadoma decyzja, zakładająca pewną odmianę?
Mariusz Duda: Chcieliśmy to zrobić nieco inaczej, żeby to był krótki skondensowany materiał, który jest wystarczający sam w sobie, bez żadnych dodatków, bonusów. Niech to ma te 44 minuty i tyle. Jedynym dodatkiem był tutaj ten koncert w Amsterdamie. Ważne dla nas było to, żeby tym razem płyta była ładnie wydana. I to nie tylko w wersji CD, bo już za tydzień „ADHD” ukaże się również w wersji winylowej. Nie udało się niestety z tym zdążyć na polską część trasy, ale coś wymyślimy żeby nikt nie czuł sie poszkodowany.
ArtRock.pl: „ADHD” jest absolutnie waszym najcięższym i nie boję się tego powiedzieć – najtrudniejszym albumem. Krążkiem, do którego – choć jest krótki – trzeba dłużej dochodzić. A jednak okazał się waszym największym sukcesem komercyjnym! Byliście z nim na pierwszym miejscu sprzedaży Polsce. Przy tej okazji dorzucę – głośne ostatnio - wyczyny Behemotha, którego płyta także wysoko plasuje się na listach sprzedaży. Zauważasz w tym jakiś trend, czy to indywidualna kwestia każdej z kapel?
Mariusz Duda: Pytasz o sukcesy komercyjne zespołów, które grają raczej muzykę niszową?
ArtRock.pl: Także i tego aspektu dotyka to pytanie…
Mariusz Duda: Nie wiem, może ludzie znudzeni są wciąż tymi samymi produktami i szukają nowych rozwiązań, nowej muzyki. W obecnych czasach mają duże pole do popisu. Dzięki Internetowi mogą mieć dostęp do każdego rodzaju dźwięków, wybór jest ogromny. Bardzo często jest tak, że muzyka odbiegająca od pewnych standardów staje się bardzo popularna. To już nawet nie chodzi o trend. Po prostu każdy przy odrobinie chęci może skorzystać z ogromnej bazy danych, a jeśli coś jest dobre – z reguły podoba się nie tylko nam. Jeśli chodzi o Riverside, stopniowo, krok po kroku, budujemy naszą karierę. Zawsze, ilekroć wychodzi nasza nowa płyta, pojawia się część fanów, która marudzi i odchodzi i zawsze w to miejsce pojawia się dwa razy więcej nowych fanów. Widać to po frekwencjach na koncertach i po sprzedaży płyt. Tak jest i tym razem. W przypadku „Rapid Eye Movement” dotarliśmy do drugiego miejsca OLIS-u, teraz czuliśmy, że może być jeszcze lepiej. I udało się – miejsce pierwsze. Nie wiem, czy to robi niezłe wrażenie, czy nie, w każdym razie dla nas jest to w pewnym sensie ukoronowaniem dążenia do celu. Myślę, że to jest chyba marzenie każdego zespołu, osiągnąć sukces. Nagrywanie do szuflady, bycie totalnie undergroundowym zespołem może jest i fajne dla kilku pryszczatych kolesi z internetowych forów, dla których im mniej znany i mniej zrozumiany przez większość zespół, tym bardziej zajebisty. Ale chyba każdy muzyk wolałby grać dla 300, a nie 30 ludzi, chyba że ma jakieś kompleksy. Jeśli więc ktoś po prostu robi swoje i przy okazji osiąga sukces komercyjny, to naprawdę świetna sprawa. I myślę, że obecnie takie zespoły jak Behemot czy w mniejszym stopniu Riverside odbierają sobie teraz to, co wypracowali przez lata. Właśnie teraz, przy okazji swoich najnowszych płyt. I myślę, że nie ma tutaj nawet znaczenia, czy nowa płyta jest trudna, czy łatwa w odbiorze. Maszyna się rozpędziła.
ArtRock.pl: Ale czy tworząc tę płytę i wiedząc, że będzie ona mocniejsza, spodziewałeś się takiego komercyjnego sukcesu?
Mariusz Duda: Nie wiem, czy słowo komercyjny sukces to nie za duże słowo. Wiesz, my nie latamy w MTV i Vivie, nie zajmujemy pierwszych list przebojów. Ale rzeczywiście płyta spotkała się z dużym zainteresowaniem i mimo że materiał nie jest najłatwiejszy w odbiorze, zainteresowaniem i dużą ilością pozytywnych reakcji fanów, słuchaczy, prasy. Nie wiem, może jest to związane też z tym, że jednak większość osób chciałaby widzieć zespół Riverside jako grupę, która poszukuje, kombinuje, nie nagrywa wciąż tych samych płyt. Oczywiście dla pewnych fanów, Riverside mógłby nagrywać w kółko tylko „Out Of Myself” i byłoby super, ale na szczęście – sądząc po odzewie na ADHD – inne podejście do tematu spotkało się z uznaniem. Na razie chcieliśmy wprowadzić kilka nowych elementów, ale zachować swój styl. Ale te nowe elementy bardzo dużo zmieniły w naszym myśleniu. Ta płyta jest więc w pewnym sensie taką bramą, która dopiero otwiera się na eksperymenty. Myślę, że to właśnie zostało docenione. Owszem jest energiczna i dynamiczna, czasem wręcz metalowa, ale są wciąż melodyjne momenty...
ArtRock.pl: …które bardzo cieszą. Może nawet są bardziej zauważalne, niż na poprzednich płytach… Chciałbym jednak zapytać ciebie jeszcze o teksty z tego albumu. Piszesz w „Driver To Destruction”: „całe życie mam problem z wydobyciem tego, co we mnie tkwi”. Czy czujesz się dziś trochę takim outsiderem, który nie może nadążyć, dla którego te hybrydyczne czasy są za szybkie?
Mariusz Duda: „Driven To Destruction” jest mi bardzo bliski, bo jest tam dużo o mnie. Przy okazji jest to stadium zjawiska zwanego ADHD. Oprócz robienia wielu rzeczy naraz, wyłączania się, bujania w obłokach itd., co jest raczej ok, myślę, że mam spory problem z jedna rzeczą. Otóż bez względu na to, czego się dotknę, to zawsze mam wrażenie, że to jeszcze nie jest to, nie czuje się do końca spełniony. Nigdy nie jestem w stanie stwierdzić: jest! Wreszcie mi się udało w stu procentach tak jak chciałem! Zawsze coś jest na czwórkę…, czwórkę z plusem. Oczywiście z drugiej strony dzięki takiemu podejściu wciąż są bodźce do poszukiwań i jeśli kiedyś mi się uda i osiągnę spełnienie, to może być problem z chęcią jakiegokolwiek innego poszukiwania muzycznego… Na razie się jednak na to nie zanosi. Nie wiem w sumie, czy ci odpowiedziałem na to pytanie (śmiech).
ArtRock.pl: A czy twoim zdaniem nie jest tak, że te nadpobudliwe czasy zauważa dziś tylko pokolenie trzydziestoparolatków, takich jak ty, czy ja? Pokolenie, które liznęło chwil bez komórek, iPodów, Internetu, tysiąca kanałów telewizyjnych i ma jakiś punkt odniesienia. Zauważa ten, jakby szybciej uciekający, czas. A dzisiejsi dwudziestolatkowie w ogóle nie dostrzegają tego problemu.
Mariusz Duda: Myślę, że każdy zauważa ten pośpiech, włącznie z tymi najmłodszymi, tylko że jak jesteś młody, to z reguły rozpiera Cię energia i tryby życia w pośpiechu jak najbardziej Ci odpowiada. Właśnie to jest pewną refleksją dzisiejszych czasów. Pośpiech i robienie wielu rzeczy naraz jest już standardem, do którego przyzwyczaili się wszyscy włącznie z tymi, którzy pamiętają jeszcze zamierzchłe czasy. Różnica jest taka, że jedni po prostu non stop narzekają i jęczą, że muszę to robić, a inni po prostu to robią. Ale zarówno jedni jak i drudzy wiedzą, że inaczej się nie da. Pytanie tylko, ile to jeszcze potrwa. Organizm ludzki ma pewną wytrzymałość. Zbliżamy się jednak do podsumowania dekady, zaczną się podsumowania, statystyki, myślę, że na pewno prędzej czy później nastąpi jakaś zmiana stylu życia.
Oczywiście różne pokolenia różnie podchodzą do danej rzeczywistości, tak było, jest i będzie i nie odkrywam tutaj żadnej Ameryki. Cieszę się, że ja należę do tego, które pamięta jeszcze granie w kapsle, w noża, w „Państwa i miasta”, w gry planszowe firmy Encore, kostkę Rubika, momenty kiedy biegało się od kiosku do kiosku w poszukiwaniu kolejnego zeszytu Kapitana Żbika czy magazynu Relax, cieszę się, że załapałem się na życie gdzie były płyty winylowe, listy pisane – ręcznie, dzięki czemu można było poznać czyjś charakter pisma, życie bez tej pieprzonej inwigilującej cię na każdym kroku komórki. Pamiętam czasy, kiedy ludzie ze sobą rozmawiali, a nie używali akronimów. Teraz się smsuje i twitteruje, co dla 13–20 latków jest chlebem powszednim. Ale odpowiadając na pytanie. Zawsze będzie tak, że ci piękni dwudziestoletni będą bardziej uprzywilejowani, na czasie i dostosowywanie się nie będzie sprawiało im tyle problemu, co tym, którzy urodzili się już nawet dekadę wcześniej. Mijająca dekada była naprawdę szalona i bardzo chaotyczna. Chcieliśmy ją w jakiś sposób podsumować. Stąd też ostatni album w takiej, a nie innej formie. Nasza ostatnia płyta to takie zdjęcie współczesnych czasów, trochę tak z punktu widzenia osób siedzących w gabinecie u psychologa.
ArtRock.pl: Powiedziałeś przed chwilą, że ta płyta jest takim zdjęciem współczesnych czasów. Zatem stawiasz diagnozę pokazując współczesnego człowieka, widzisz chaos w jego życiu. Z drugiej strony, nie podajesz na to lekarstwa. „ADHD” według twoich słów wypowiedzianych przed chwilą oraz na oficjalnym blogu ma być płytą, którą trzeba sobie aplikować, jak szczepionkę, żeby się uodpornić, żeby przetrwać… Czy zatem już tylko dobra muzyka, taka jak wasza na tej płycie, może nam pomóc?
Mariusz Duda: Myślę, że słuchanie nowego albumu może w jakiś sposób pomóc zmniejszyć frustrację spowodowaną dzisiejszym pośpiechem. Mnie przynajmniej czasami pomaga (śmiech). Przede wszystkim ta płyta nie miała na celu zadawania sobie pytania: co zrobić, żeby przestać biec – ponieważ wiele osób nie wyobraża sobie dzisiaj życia bez biegu, włącznie ze mną. Miała być za to takim lustrem, w którym pewne osoby mogą się przejrzeć i poczuć, że nie są same. Gdzieś są i inni, którzy mają podobne problemy związane z dzisiejszym biegiem za dniem codziennym. Przez to na pewno lepiej się tego słucha za dnia gdzieś w samochodzie czy w ulicznym korku niż w zaciszu domowym przy zgaszonym świetle i zamkniętych oczach. Czy może pomóc? Cóż, jeśli zastosujemy „Anno Domini High Definition” bardziej jako suplement diety za dnia niż relaksujący napój w ramach odpoczynku na jego koniec, efekt będzie zdecydowanie lepszy.
ArtRock.pl: To jeszcze na zupełny koniec. Lunatic Soul – warto już słów więcej w tej chwili powiedzieć?
Mariusz Duda: Mam gotowe bodajże 15 minut nowego materiału, który miał być pierwotnie przeznaczony na coś w rodzaju mini-wydawnictwa. Wyszło jednak za dobrze, więc postanowiłem, że zostawię to na nową płytę. Nowy Lunatic Soul znowu nie będzie miał tytułu, będzie w wersji białej. Coś jakby negatyw pierwszej płyty. Ta sama okładka, tylko że w formie negatywu. Jestem w studiu w lutym i marcu oraz prawdopodobnie w czerwcu. Płyta ukaże się we wrześniu albo październiku przyszłego roku. Myślę, że będzie na niej dużo więcej eksperymentów i otwartej formy. Taki totalny odlot. Przyznam szczerze, że juz nie mogę się doczekać.
ArtRock.pl: Dziękuję za rozmowę.