Rapid Eye Movement - metalmundus.pl

Publikacja: 16 październik 2007
Autor: Włodek K.
Ocena: 8.5/10

Gdy w roku 2003 ukazał się ich debiut „OUT OF MYSELF”, zagrzało się porządnie w środowisku prog fanów. Zewsząd dochodziły podekscytowane szepty, że to nadzieja naszej rodzimej progresji. Drugi album „SECOND LIFE SYNDROME” (2005) - super płyta, potwierdziła energię tkwiącą w zespole, wysoki poziom umiejętności instrumentalnych, podkreśliła oryginalność kompozycji, stanowiła potężny krok ku prawdziwie międzynarodowej karierze.
Ale to naturalnie nie wszystko. W momencie pojawienia się na rynku, członkowie zespołu zapowiadali, że ich ambicją jest wydanie trylogii „REALITY DREAM”, spójnej tematycznie i muzycznie całości, która w warstwie lirycznej stanowiłaby opowieść, upraszczając trochę całą sprawę, o poszukiwaniu człowieczego „JA”. No i doczekaliśmy się.
Ostatnią część tego tryptyku stanowi album „RAPID EYE MOVEMENT” (2007), zamykający pewien etap działalności bandu.
Sądzę, że patrząc na to wydawnictwo z perspektywy ponad 4 lat, wszystkie trzy krążki traktować należy globalnie, przede wszystkim pod względem stylistycznym i prezentowanych tematycznie kwestii egzystencjalnych. Z niepokojem przeczytałem krytyczną recenzję (recenzja, moim zdaniem, to tylko po części próba krytycznego spojrzenia na dzieło aktywności artystycznej, a nie jednostronna próba „dokopania” twórcom) ostatniego krążka RIVERSIDE, bo to o tej formacji mowa, na jednej ze stron internetowych, że płyta nie wnosi nic nowego, że jest płaska stylistycznie i podobna do poprzednich. Powaliło mnie jeszcze jedno stwierdzenie, o zgrozo, że album jakiegokolwiek bandu jest dobry wtedy, gdy trafia w nasze gusta już przy pierwszym przesłuchaniu. Nic bardziej mylnego. Historia muzyki rockowej dostarcza tysiące przykładów, gdy wartość materiału muzycznego doceniono dopiero po upływie wielu miesięcy, a nawet lat. Czas jest najlepszym cenzorem. Sam miałem okazję zmagać się z płytami , które na pierwszy „odsłuch” były nieciekawe, ale kolejne podejścia sukcesywnie reformowały mój pogląd.
Ile czasu potrzebowałem by docenić “CONCERTO FOR GROUP AND ORCHESTRA” DEEP PURPLE, albo “PICTURES AT AN EXHIBITION” EMERSON, LAKE AND PALMER wiem tylko ja.

RIVERSIDE nagrał płytę bardzo dobrą, stanowiącą kontynuację poprzednich osiągnięć. I nie mogło być inaczej, jeżeli muzycy chcieli być konsekwentni i zrealizować przedstawione wcześniej publicznie założenia artystyczne. Klasę zespołu doceniono w całej EUROPIE i nie tylko. Bo czyż nie jest nobilitacją dla muzyków zaproszenie do elitarnego grona rockowego establishmentu w roli supportu koncertów DREAM THEATER. Myślę, że członkowie wielu rockowych bandów narobiliby w spodnie z radości, gdyby spotkało ich takie wyróżnienie.

„RAPID EYE MOVEMENT” to oczywista kontynuacja przynosząca kilka niespodzianek. Przede wszystkim brzmienie jest bardziej heavy. To przydało muzyce dosadności, czyniąc z niej rockowego olbrzyma. Dźwięki heavy spowodowały, że fragmentami niektóre części płyty stały się masywne i zwaliste. Jest w tej muzyce trochę dotyku DREAM THEATER, ale
jest to dotyk tak subtelny, że prawie niewyczuwalny. Pozostały te elementy przekazu RIVERSIDE, które cieszą ucho każdego fana: ciepły, pełen wyrazu wokal MARIUSZA DUDY, znak rozpoznawczy zespołu, wystawne, bogato zdobione pejzaże instrumentów klawiszowych ( MICHAŁ ŁAPAJ), znakomite solówki gitar (PIOTR GRUDZIŃSKI), oraz kompleksowe, gęste, urozmaicone partie basowe ( M.DUDA) wspierane profesjonalnie brzmiącą, trochę „portnoyowską” perkusją ( PIOTR KOZIERADZKI). Muzyka jest bardzo
atmosferyczna z floydowskimi wycieczkami, jędrna, tętniąca olbrzymią siłą witalną. Słuchając tej płyty, odbiorca czuje się przez prawie 56 minut owładnięty jej mocą.

Płytę otwiera „BEYOND THE EYELIDS” - ciężki metalowy sound, ostre riffowanie i piękne, „ociekające brzmieniowym gęstym miodem” klawisze.
Wokal brzmi trochę etnicznie, jak zaśpiewy ludów Afryki, ale to dopiero początek. Chropowata, dudniąca jazda trwa od startu do mety, ustrojona pięknymi, zmysłowymi solówkami gitary. Po ponad 3 minutach do głosu dochodzi MARIUSZ DUDA w bardzo interesującej melodycznie partii wokalnej. Serce się raduje, emocje buzują. Tętniące życiem bas i bębny wymiatają aż miło, tonacje gitarowe wdzierają się w każdą „szczelinę” kompozycji, urzekając urodą. To naprawdę LIGA MISTRZÓW. Słychać wiele pierwiastków, które stanowią już RIVERSIDE Trademarks.
„RAINBOW BOX” - zaskakuje gitarową agresją i „mówionym” wokalem. Zabójcza gęstość tej muzyki, jej wielowarstwowość zachowuje się jak pustynny piasek, gnany burzową siłą wiatru, wypełniający każdą lukę i „otulający” zewsząd słuchacza. Gitarowe riffy tną powietrze jak brzytwa, ostro, chropowato, momentami surowo i groźnie. Energia bije z tego utworu na odległość, jego przysadzisty puls powoduje dysharmonię odczuć i mętlik w głowie. Agresywnie zagrany, heavy metalowy zabójca.
„O2 PANIC ROOM” - song znany już z EP-ki. Rytm „wpełzający” bez przeszkód do uszu, hipnotyczna linia basu i cudowna melodia gitary. Głos M.DUDY wprowadza początkowo wspaniale melancholijny nastrój, by pod koniec dokonać prawie depresyjnej przemiany. Keyboardowe tło utrzymane w jednostajnym rytmie płynące w przestrzeń. Ile ciepła, męskiej delikatności w wokalu prowadzącym opowieść. Ile zmienności w zakresie rytmu, jakie zmienne tempo, jak pulsujące tonacje. A jednocześnie generowane przez zespół dźwięki charakteryzują się „powiewną” lekkością, połączoną z niesamowitym powerem. Czy to możliwe? Okazuje się, że tak.
„SCHIZOPHRENIC PRAYER” - wystawność dźwięków przechodzi w skromność, w oszczędną instrumentację. Ten track przynosi wyciszenie, emocjonalny wokal, piękny klimat zaakcentowany fortepianem. Melodia wzrusza płynąc na „skrzydłach” głosu MARIUSZA DUDY. Jest w tym dziwna, porywająca hipnoza brzmieniowa z pięknym, urzekającym refrenem. Czary dźwiękiem skrzą się w każdej sekundzie jak kryształki lodu. Świetna rzecz!
„PARASOMNIA” - rozpoczyna się ascetycznie. Wokal wprowadza nas w pejzaż tego utworu. Napięcie rośnie z biegiem nutek, wybuchają emocje ukryte pod skorupą pozorów. Wyrazistość melodyczna i masywność basowych strun. Ostre riffowanie i gejzery strunowych pomysłów. Zmienne tempo, nagłe zwroty muzycznej akcji nie powodujące chaosu, tęcza motywów rytmicznych. Świadomie ginący w tym wodospadzie dźwięków głos, chwilami zniekształcony, ponownie wraca na tory buchających ciepłem tonacji. Wokal zachowuje się jak dobry aktor w odgrywanym dramacie, szepcząc, krzycząc, przemawiając dosadnym tonem, wyrażając agresję. Potęga gitar, perkusji w idealnej symbiozie z klawiszami.
„THROUGH THE OTHER SIDE” - wprowadza barwy akustyczne, spokój, melancholię. Ile w tym czaru, nostalgii, mistycznej atmosfery. Paleta muzycznych kolorów umieszczona na płótnie przez wytrawnego malarza. I ponownie fascynująca melodia, trochę mroczna, wywołująca zaciekawienie i krocząca na pięciolinii jak biała dama w komnatach tajemniczego zamku. Jest w tej atmosferze „ociupinka” niesamowitości rodem z literackich dzieł ALLANA EDGARA POE.
„EMBRYONIC” - podmuchy wiatru w tle. Miękkie, akustyczne dźwięki, rozmarzona partia wokalu. Klimat smutku, a po włączeniu się keyboardów człowiek czuje się w pustce opuszczony i duchowo zraniony. A potem...A potem głos M.DUDY unosi nas do raju. Partia gitary „zatykająca” urodą.
„CYBERNETIC PILLOW” - twarde lądowanie „cybernetyczne” po wysłuchaniu poprzednika. Ponownie do głosu dochodzą gitarowa siła, wokalne zdecydowanie, „bijąca” perkusja, szalejący bas i symfoniczne, przestrzenne klawisze.
„ULTIMATE TRIP” - stało się już chyba zwyczajem muzyków RIVERSIDE umieszczanie na albumie longtracku. Tak zdarzyło się i tym razem. Ponad 13-ominutowa kompozycja, znakomite ukoronowanie trylogii. RIVERSIDE pokazuje ponownie zadziorny charakter, talent do porywających melodii, całą paletę uczuć tryskających z każdego instrumentu.
Z ich dźwiękowego e-maila „RAPID EYE MOVEMENT” „wyczytać” można, że im się zwyczajnie chce zachwycać słuchaczy, że nie popadli w rutynę i pseudo-gwiazdorstwo, że są już dojrzałymi muzykami. Ten track jest, podobnie jak całość materiału na albumie wyraziście heavy rockowy. Jest w nim miejsce na indywidualne popisy instrumentalistów nie naruszające konceptu utworu i celu, do którego zmierza ten song.
„ULTIMATE TRIP” to pewien rodzaj resume wszystkich trzech części. Charakter tego podsumowania, obok fabuły opowieści, podkreśla wszystkie walory zespołu, jego suwerennego stylu.

Gdy zestawić wszystkie części tryptyku, otrzymujemy dramaturgicznie zwartą całość, cały worek świetnych muzycznych koncepcji i narzędzia (czytaj: instrumenty), które pozwoliły te idee zrealizować. Muzycy RIVERSIDE udowadniają, że tworzą wartościowy, w pełni ukształtowany band, w którym każdy muzyk wie, co należy do jego obowiązków i jest świadomy, jaki cel twórczy przyświeca całemu zespołowi.