Memories In My Head - nuta.pl

Publikacja: 22 wrzesień 2011
Autor: Zdzisław Furgał
Ocena: 5,5/6

Z okazji 10lecia istnienia warszawski zespół Riverside wcale nie sięgnął po stary jak świat chwyt z albumem the best of. Nie pokusił się też o reedycję dotychczasowych wydawnictw w nowych lśniących okładkach. Zamiast tego dostajemy bardzo dobry mini album, „Memories In My Head”. Riverside wie, że chociaż w świecie progresywnej muzyki (nie tylko polskiej) są docenieni i mogliby spokojnie na chwilę spocząć na laurach, to trzeba iść dalej. Świętowanie świętowaniem, ale praca jest ważniejsza. Wszak ta Epka na dziesięciolecie to tylko mały uśmiech do fanów, skinienie głową w podzięce, sympatyczny akcent. Na horyzoncie już kolejna studyjna płyta i to właśnie ona zacznie odliczanie kolejnej mam nadzieję dekady w historii zespołu.

Co kryje się na krążku ozdobionym gustowną okładką autorstwa Travisa Smitha (projekty Opeth, Death)? Ano 30 minut premierowego materiału, ale zawartego – uwaga – tylko w trzech kompozycjach. Już patrząc na te trzy tytuły i ich czasy obok można domyślić się, że mamy do czynienia nie z „kawałkami” ale z pewnymi „formami”. Bo na „Memories In My Head” nie jest tak ciężko i szybko jak na poprzednim „Anno Domini High Definition”. To taki trochę ukłon w stronę klasyków gatunku. A poza tym… jest po prostu spokojniej.

Pierwszy z trzech utworów „Goodbye Sweet Innocence” rozwija się powoli, mieszając syntetyczne brzmienia, pociągłe klawisze, i spokojną gitarę. Jest też trochę brudu, a wszystko do pewnego momentu kojarzy się z „Signify” Porcupine Tree. Wszystko uspakaja odrobinę „zrelaksowany” wokal, choć niepokój pozostaje, potęgowany dodatkowo przez rozbudowane solówki. Szczególnie w drugiej części, kiedy gitara prowadzi dialog z basem i wchodzą te- z góry przepraszam jeśli ktoś się obrazi - „bliskowschodnie” klawisze.

Drugi na płycie, „Living in the Past”, z mocniejszą perkusją I znów obecnymi orientalizmami, wiruje w pewnym momencie zupełnie każe nam odlecieć (rosnąca końcówka!) i uświadamia jakimi wirtuozami są członkowie zespołu. Każdy dorzuca tu swoje „trzy grosze”, ale też nie ma miejsca na popisywanie się. Bo jeśli solówka, to z solidnym i ciekawym basowym tłem. Jeśli wyścigi na klawiszu, to w jakimś celu. Jeśli wokalna „sztuczka”, to tylko racz czy dwa.

Trzeci utwór zawarty na „Memories In My Head”, czyli Forgotten Land”, to jedyna rzecz, którą co uważniejsi fani bądź też całkiem przeciętni komputerowi gracze mogli znać wcześniej. Chodzi o drugą część gry „Wiedźmin”, bo tam właśnie zawarty był ten numer (dla niewtajemniczonych to jedna z najpopularniejszych gier na świecie, więc ten Riverside to chyba nie byle kto). Utwór jest dość ostry, nawet można powiedzieć agresywny. Kiedy Mariusz Duda śpiewa „Faster and faster, higher and higher!” to po plecach mogą przechodzić ciarki. Zupełnie na tej samej zasadzie kiedy kończy słowami „this is a song of the forgotten land” jego wokal prawie wzrusza, tym bardziej, że potem pojawia się rozkładający na łopatki motyw bardzo prostego gitarowego solo. Panie i panowie – co za emocje!

Nie wiem co mogłoby podsumować lepiej 10 lat kariery Riverside niż ta płyta: bardzo nowoczesna, choć nie raz kłaniająca się klasyce, koncepcyjna, choć bardzo zaskakująca, wirtuozerska, choć nie groteskowa. Do tego doskonale wymyślona, zdecydowana i pełna emocji. Dokładnie taka jak sam zespół.