Memories In My Head - mlwz.ceti.pl

Publikacja: 24 maj 2011
Autor: Michał Mierzwiński
Ocena: brak

10 lat. To już 10 lat jest z nami kwartet Riverside. Z grup, które funkcjonują do dnia dzisiejszego, numerem jeden w Polsce jest dla mnie SBB. To 1. liga światowego rocka (szkoda, że świat o tym nie wie ). I mam wrażenie, a nawet jestem pewny, że w czołówce grup tzw. progresywnych na tym samym łez padole jest nasz dzisiejszy bohater/jubilat – zespół Riverside.

10 lat – cztery płyty studyjne, kilka minialbumów i singli, płyta koncertowa, dwa wydawnictwa DVD. Dużo jak na dekadę działalności? Chyba w sam raz. Nie mamy przesytu muzyką grupy, bo właściwie nie ma jej w mediach, komercyjne radio ze szkodą dla siebie i swoich słuchaczy pewnie tego nie gra (unikam takich stacji, więc na 100 procent pewny nie jestem. Ale na 90 procent tak). Może to i dobrze. Dzięki temu Riverside jest „nasz”.

Muzyka tej grupy zmieniała się z płyty na płytę, zawsze nas zaskakiwała… Zawsze świeża, zawsze piękna. Byłem na dwóch koncertach zespołu i muszę przyznać, że na żywo brzmi on równie perfekcyjnie jak na płytach. Mamy czym się chwalić w świecie. Dzisiaj nasze produkty eksportowe to Riverside i Behemoth (ktoś doda, że jeszcze ni(e)jaki Bayer Full robi furorę w Chinach. Może tak. Ale to Polakom chwały nie przynosi i źle świadczy o gustach Chińczyków). Riverside to nasza najlepsza grupa od czasów Collage. Przed nami jubileuszowa trasa koncertowa (tak na marginesie, Hala Stoczni w Gdańsku to nienajlepsze miejsce na takie wydarzenie. Wiem, wiem – może jeszcze nie czas na Ergo-Arenę, ale za parę lat, kto wie? Tego grupie Riverside życzę). Z tej okazji dają nam ponad trzydzieści minut nowej muzyki na krążku „Memories In My Head”. Wypełniają go trzy długie, połączone ze sobą utwory. Dodam – bardzo piękne utwory. Ostatnia płyta „ADHD” podobała mi się średnio. Owszem, nie można ciągle grać tak samo. Nurt progresywny to też zobowiązanie do rozwijania się. Ale dla mnie Riverside to głównie pierwsza płyta. Najlepsza polska płyta od czasu „Moonshine”. W tyle Porcupine Tree i inne podobne zespoły. A nowe pół godziny muzyki to coś w stylu debiutu. Jednocześnie przegląd tego, co najlepsze było na poprzednich płytach grupy. Na miarę 2011 roku. Polubiłem te 3 utwory od pierwszego słuchania. Mariusz jest w doskonałej formie. Zresztą jak cała kapela. Najlepszy to utwór drugi - „Living In The Past”. Bardzo melodyjny, a ja lubię ładne melodie. Cały minialbum to taki Riverside, jaki tygrysy lubią najbardziej. Bez przesadnej ostrości. Jest melodyjnie i rockowo, progresywnie, z jednoczesnym szacunkiem do klasyki.

W tych dniach zapowiadają się świetne koncerty grupy Riverside. Ja już jednak czekam na nową płytę. Ma być dopiero w przyszłym roku. I pewnie będzie jeszcze inna. Oby doskonała, jak ten nowy minialbum. Niech teraz Porki nagrają tak świetną muzykę… Jeśli potrafią...