Memories In My Head - artrock.pl

Publikacja: 20 czerwiec 2011
Autor: Mariusz Danielak
Ocena: brak

Nawet się dobrze nie obejrzeliśmy a warszawskiemu Riverside stuknęło już dziesięć lat. Dziesięć lat naznaczonych czterema studyjnymi krążkami, wydawnictwami koncertowymi, epkami oraz sporą ilością ważnych tras i koncertów, także u boku, niekiedy bardzo ważnych, zespołów. Nie wolno też zapominać o swoistym rozkwicie progresywnego grania w Polsce, dla którego Riverside stało się chyba najważniejszą inspiracją. W efekcie tego to warszawscy muzycy dziś sami rozdają karty, zapraszając, choćby na swoją rocznicową trasę koncertową w Polsce, cenione zachodnie kapele.

Memories In My Head doskonale wpisuje się w to rocznicowe przedsięwzięcie ale tak naprawdę jest też wyrazem klasycznej już polityki zespołu, który nawet, gdy ma przerwę w nagrywaniu regularnych krążków, nie pozwala o sobie zapomnieć. Z zapowiedzi Memories In My Head wynikało, iż ta mała płytka nie jest czymś, przy czym grupa szczególnie się spinała. Ot, pewne podsumowanie długiej już muzycznej drogi z wyraźnym zaznaczeniem, iż zagrane dźwięki silnie będą się odnosić do tego co już było. Złośliwi wytkną z pewnością muzyczne asekuranctwo artystów, którzy po koncepcyjnej Trylogii i agresywnym skoku w bok na ADHD, dorabiają ideologię, zakrywając tym samym brak świeżych pomysłów.

A jak jest naprawdę? Cóż – przede wszystkim - jak zwykle, na bardzo wysokim poziomie wykonawczym i wydawniczym (ciekawa symbolika dobrej okładki i płytowej, „zegarowej” blaszki). A muzycznie? Wcale nie tak wtórnie, jak komuś mogłoby się wydawać. Warszawianie nie byliby sobą, gdyby nie zrobili choćby maleńkiego kroku w przód. Płytka jest oczywiście powrotem do spokojniejszego grania sprzed ADHD, a sam zespół nie zrezygnował z długich form (album wypełniają trzy „dziesięciominutowe” kompozycje) zbudowanych według progresywnych prawideł (choćby melodyczna i aranżacyjna różnorodność). Nie uciekli też muzycy od swojej słabości do orientalnych zdobień, które słyszymy w gitarowej partii Goodbye Sweet Innocence, czy klawiszowej figurze Living In The Past. Wszystkie też kompozycje mają swoją atmosferę budowaną bardzo powoli i skrupulatnie. Są jednak tu pomysły, które artyści odświeżają w kapitalnej formie. Wszak początek Goodbye Sweet Innocence zawiera jedno z najlepszych w ich karierze – fakt, że pachnące Rapid Eye Movement - połączeń dźwięków mrocznych, psychodelicznych, kosmicznych, ambientowych i… może industrialnych zarazem. A wszystko to skondensowane w dwu i półminutowym fragmencie. Living In The Past intryguje dla przykładu powolnie rozwijającym się muzycznym transem, z którego wyłania się charakterystyczne, stylowe solo Grudzińskiego położone na głębokim basie. Promujący epkę Forgotten Land w istocie poruszy zatwardzialców najcieplejszą melodią, ale też bardzo agresywnym i emocjonalnym, jak nigdy, śpiewem Dudy. Kolekcjonerom wszystkiego, co związane z zespołem przypomnę, iż numer zdobi drugą część gry Wiedźmin; ponadto ukazał się na promocyjnym singielku, ascetycznie ale ładnie wydanym w kartonowej kieszonce i dostępnym dla mediów oraz członków fanklubu. W tej singlowej wersji kompozycja jest o połowę krótsza.

Tym, co najbardziej rzuca się w uszy na Memories In My Head to fakt, iż najnowsze kompozycje Riverside mają strukturę pozwalającą na ogromną swobodę improwizacyjną podczas żywego grania. I to paradoksalnie – bo grupa zapełnia coraz to większe sale - takiego grania klubowego, mocno dusznego… Tym razem bez gwiazdek. To jubileusz, a nie ściganie się w muzycznych rankingach. Prawdziwi fani z pewnością o tej płytce nie zapomną. Pozostali - mniej obeznani z twórczością zespołu - mają 30 - minutowe podsumowanie dziesięciu lat grupy... na wysokim poziomie.

Autor: Mariusz Danielak
wersja oryginalna: artrock.pl