Anno Domini High Definition - esencja.pl

Publikacja: 28 czerwiec 2009
Autor: Przemysław Dobrzyński
Ocena: 70%

A imię jego 44:44

Jeśli są jakieś polskie zespoły, z których możemy być dumni, to do takich z pewnością należy warszawski Riverside. Panowie dorobili się już całkiem solidnej marki na progmetalowej scenie. Każda ich kolejna płyta to niemałe wydarzenie i tak też zapewne będzie z ich najnowszym dokonaniem – „Anno Domini High Definition”. Na szczęście w ich przypadku cały ten szum nie jest bezpodstawny, gdyż na ogół albumy, którymi nas raczą to solidna porcja muzyki na europejskim poziomie.

To już czwarty album na koncie Riverside. Od ich fantastycznego debiutu w 2003 roku, minęło parę dobrych lat. Z tego powodu cieszy bardzo fakt, że muzycy nadal są w formie. Wprawdzie „Anno Domini High Definition” nie jest powalającą płytą i daleko jej do poprzednich dokonań grupy, ale mimo wszystko nadal mamy do czynienia ze znakomitym materiałem.

Pierwsze co rzuca się w oczy to czas płyty – dokładnie 44 minuty i 44 sekundy. Zespoły progresywne przyzwyczaiły nas do albumów trwających przynajmniej 60 minut. Riverside tym zabiegiem nawiązuje do tego, że to czwarty LP dorobku formacji. Wydaje się jednak, że nie tylko o to chodziło. W ten sposób zespół przywołał do formułę rocka lat 70., tyle na ogół trwały wtedy płyty. Zresztą nowe dzieło Riverside jest rzeczywiście zdecydowanie bardziej rockowe. „ADHD” zaczyna się jednak nie za dobrze. Pierwsze dwa utwory rozczarowują, ot takie typowe progresywne łojenie, nie prezentujące nic nadzwyczajnego. Ostatecznie „Hyperactive” jeszcze jakoś się broni ciekawym fortepianowym wstępem i dynamiką, ale tak na prawdę nie zostaje na długo w pamięci. Ten i kolejny kawałek pełnią raczej rolę zapychaczy, gdyż bez nich płyta byłaby zapewne 30-minutową EP-ką. Na szczęście dalej jest już znacznie lepiej. Podzielony na trzy części „Egoist Hedonist” prezentuje to, co w Riverside najlepsze – mroczny klimat, ciekawe melodie, zmiany tempa i nastrojów oraz świetny tekst. Identycznie jest w przypadku kolejnego utworu, „Left Out”, który z pewnością można zaliczyć do najbardziej udanych dzieł w karierze zespołu.

Na „Anno Domini High Definition” widać wyraźnie, że Riverside stara się rozwijać muzycznie, iść naprzód. Wprawdzie są to, póki co, dosyć powolne kroki, niemniej nie sposób ich nie zauważyć. Pojawiły się chociażby ciekawsze pomysły aranżacyjne, panowie więcej eksperymentują z brzmieniem. Do tego wyraźnie słychać odważniejsze wykorzystanie elektroniki czy chociażby użycie sekcji dętej („Egoist Hedonist”), a dodatkowo co jakiś czas przez utwory przewijają się organy Hammonda. Niby nic wielkiego ani niespotykanego, ale jednak czuć, że grupa szuka nowych dróg ekspresji. Na razie jednak należy to traktować bardziej jako zapowiedź tego co może pojawić się na piątym wydawnictwie, niż absolutną rewolucję. Riverside pomimo tych zmian pozostaje dalej sobą. Starzy fani na pewno nie będą zawiedzeni, a jest spora szansa, że pojawią nowi. Mimo to, tym co zdecydowanie odróżnia tą płytę od poprzednich jest o wiele lepsza produkcja, co słychać już od samego początku. Brzmienie jest bardziej mięsiste i klarowne. Cieszy to tym bardziej, że dotychczas była to pięta achillesowa tego zespołu jak i większości innych polskich grup muzycznych.

„Anno Domini High Definition” to udane wydawnictwo, nie pozbawione wprawdzie pewnych niedostatków, które jednak nie wpływają zbyt ujemnie na odbiór całości. Końcowa ocena byłaby przynajmniej o oczko wyższa gdyby nie te dwa pierwsze numery, ale i tak miłośnicy prog metalowych zawijasów nie mają na co narzekać. Nowa płyta Riverside nie przynosi rozczarowania i jest zwiastunem zmian, które zapewne już wkrótce dadzą o sobie znać.