Panowe z Riverside uderzyli bardzo mocno w rynek muzyki progresywnej swoją płytą Second Life Syndrome w 2005 roku. Stali się punktem zainteresowania nie tylko dla polskich koneserów rocka. Ich nazwa jest dobrze znana w Niemczech, Francji, a chyba największym wyróżnieniem były słowa Mike Portnoy'a z Dream Theater: Jest to jedna z najlepszych płyt 2005 roku. Zapewne dzięki temu zostali zaproszeni na wspólną trasę po Europie z Teatrem Marzeń. A teraz w nasze ręce trafia ich najnowszy krążek noszący tytuł Rapid Eye Movement. Jest to zamknięcie cyklu Reality Dream, historii, która rozciągnęła koncept na trzy albumy.
O czym mówi Reality Dream? Po krótce można by rzec banalnie, że o człowieku poszukującym własnego miejsca na świecie. W części pierwszej, na płycie Out Myself nasz bohater był spragniony obcowania z ludźmi, pragnął wyjść z samotni, która towarzyszy mu od samego początku. W drugiej części w końcu udaje mu się z niej wyrwać, lecz w finalnym efekcje znowu czuje się nieszczęśliwy. Teraz na Rapid Eye Movement powróćił do swojego królestwa samotności, gdzie jest jego miejsce i gdzie będzie jego grób.
Otwierający płytę majestatyczny prolog utworu Beyond The Eyelids zapewnia nas od razu, że jest to ten sam Riverside, który już raczył nas podobnymi eksperymentami. Dalej jest ciężko, mocne riffy gitarowe przeplatające się z zygzakowymi nutami gitary basowej dają niesamowity efekt. Potem wokal Mariusza Dudy (swoją drogą nadal zachwycająco prosty i agresywny kiedy trzeba) na tle wręcz oszalałych motywów klawiszowo-gitarowych. Refren bardzo chwytliwy, typowo koncertowy. Także solo zamykające utwór jest jak na Warszawiaków przystało na wysokim poziomie emocjonalno-technicznym. Tutaj zdecydowanie góruje to pierwsze, ale jest kilka ładnych popisówek, których nie powstydziłoby się wielu znakomitych gitarzystów. Pan Grudziński z wyglądu raczej budzi respekt niż wrażenie muzyka o wariacjach wręcz Gilmourowych, dlatego podziwiam go coraz bardziej. Polecam lekturę o poszczególnych członkach Riverside na ich stronie . Ale wracając do samego albumu - jest on bardzo spójny, czego formacji jeszcze nie udało się uzyskać w moim odczuciu. O tej płycie mogę śmiało powiedzieć, że słuchanie jej w całości jest przyjemnością nie przeciętną, wyjątkową. Klimat, który uzyskali oni w utworach ze starszych albumów (m.in. Second Life Syndrome, Conceiving You) został zachowany i podrasowany. Mamy tu ciekawe piosenkowe propozycje (Rainbow Box), podczas których tupanie stopą do rytmu staje się odruchowe i nie panowane. Są mistyczne ballady (Through The Other Side, Embryonic), a także stare "Nadrzeczne" riffologie w numerze Cybernetic Pillow, który pasowałby idealnie do starych albumów. No i oczywiście piękne suity pokazujące kunszt zespołu namacalniej niż kopnięcie konia. Są to niesamowicie mistyczna Parasomia i wyjątkowo podniosła, kończąca całą sprawę pieśń pt Ultimate Trip, w którym słychać i Dream Theater, i Porcupine Tree, czy też Pink Floyd, a nawet Devina Townsenda.
Być może panowe Ameryki muzycznej nie odkryli, jednak nie mozna zarzucić wtórności, powiem więcej, że można uznać Rapid Eye Movement za najbardziej dojrzały album w ich dyskografii Przede wszystkim jest całością, nie sprawia wrażenia dzieła nie równego. Jest tu o wiele więcej eksperymentowania i poszerzania granic swoich poglądów słuchowych. Ale i tak jest to ten sam zespół, nie sposób ich nie rozpoznać. Dla ludzi obeznanych będzie to nie byle gratka, natomiast jeśli nigdy wcześniej ich nie słyszałeś będzie to świetna pozycja na rozpoczęcie przygody z ich twórczością.