Wprawdzie serwis działa od niespełna dwóch miesięcy, ale nie darowałbym sobie, gdyby ten rok został zamknięty bez recenzji najnowszego krążka Riverside. Przyznaję, że zwlekałem dość długo z zakupem płyty. Nawet mimo tego, że "Second Life Syndrom" bardzo przypadł mi do gustu. Wydaje mi się że w przypływie nowych pozycji progresywnych w roku 2007, zapoznanie się z "Rapid Eye Movement" odkładałem na przyszłość. Tuż przed świętami, kiedy już rozgorzała gorączka zakupów i kiedy kupowałem prezenty, postanowiłem zrobić prezent również sobie. Jestem wiec właścicielem nowego krążka Riverside od ponad tygodnia, ale już zdąrzyłem polubić ten album.
Riverside ponownie potwierdza, że jest solidnym filarem polskiej sceny progresywnej. Tworzy muzykę zarówno dla fanów art rocka jak i progresywnego metalu. Do tego dzięki zmasowanej promocji staje się tworem coraz bardziej znanym za granicami Polski.
Niepokój i schizofreniczny nastrój udziela się słuchaczowi za sprawą zarówno muzyki jak i jej połączeniu z klimatycznymi okładkami Travisa Smitha... Wokalnie - mamy tu wiele środków wyrazu. Wokalista zespołu nie stroni od przesterowanych wokaliz, szeptów a nawet krzyków, by w kolejnym motywie zaskoczyć spokojnym aksamitnym wokalem. Gitary raz szarpią riffami by za chwilę ukołysać płaczącą solówką, na uwagę zasługuje również wykorzystanie gitar akustycznych. Niestety coraz więcej zespołów obawia się tego instrumentu.. Jeśli chodzi o klawisze, tutaj również mamy sporą różnorodność. Usłyszymy bowiem zarówno ściany hammondów jak i typowo progmetalowe solówy.
Muszę powiedzieć, ze traktowany zwykle po macoszemu bas walnie przyczynia się do kreowania wizerunku całości. Przejmuje nawet czasem funkcję gitary rytmicznej. Mam tylko jedno małe "ale" i uwaga ta dotyczy zarówno wokaliz jak i gitary basowej. Przydałoby się mniej przesterów. Jednym z głównych powodów dla których płyta jest krytykowana, jest rzekomy brak świeżości i powtarzanie patentów. W tym miejscu się nie zgodzę... a przynajmniej nazwę sprawę inaczej. Jest to drodzy państwo stylistyczna kontynuacja. Nie można przecież oczekiwać rewolucji w trzeciej części konceptu.
Niesamowite wrażenie robi spokojnie rozpoczynający się "Schizophrenic prayer", później ciekawe rytmy i oddech w roli instrumentu perkusyjnego... wokalne zawodzenie... Miodzio. Do jednych z moich faworytów należy również singlowy "02 Panic Room", ale być może dlatego, że to kawałek, który jest najbardziej osłuchany. Jednym w wyróżniających się motywów jest również solówka gitarowa w "Parasomnia".
Riverside doskonale porusza się po progresywnym podwórku z jednej strony nie odkrywa jakichś nieznanych lądów, a z drugiej strony umacnia się na swojej pozycji jednego z liderów sceny i kontynuuje granie w sposób, który może swobodnie określać jako swój styl.
Owszem płyta bardzo przypadła mi do gustu. Nie rzuciła mnie wprawdzie na kolana, ale uważam, ze jest bardzo dobra i warto ją mieć w swojej płytotece. Tym bardziej, zę w parze z bardzo dobą muzyką idzie świetna oprawa. Booklet wyposażony jest w kilka dodatkowych grafik autorstwa Smitha, a całość wydana w digipaku.