Nie będę ukrywał - Riverside to zespół, który bardzo lubię i cenię. Z niecierpliwością czekałem więc na "Rapid Eye Movement", krążek zamykający trylogię "Reality Dream". No cóż... Spodziewałem się lepszej płyty. Nie, w żadnym razie - ta płyta nie jest zła! Jest po prostu ciut za słaba jak na możliwości tego zespołu, które są przecież nie przeciętne, o czym zresztą przekonaliśmy się słuchających "Second Life Syndrome". Być może moje wymagania były zbyt wygórowane - choć z pewnością każdy spodziewał się krążka wypełnionego nieprzeciętną muzyką - i stąd ten lekki zawód. Może jednak zacznę od początku.
"Rapid Eye Movement" stawia słuchacza w niezręcznej sytuacji. Z jednej strony, jest to wydawnictwo stosunkowo oniryczne, momentami senne i cholernie duszne, z drugiej w wielu numerach jest mnóstwo przestrzeni, czadu i luzu. Niby świadczy to o tym, że mamy do czynienia z rozbudowaną i urozmaiconą muzyką. Ja jednak odnoszę wrażenie, że brzmi to trochę płasko i jednowymiarowo. Zarówno "Out Of Myself", jak i "Second Life Syndrome", w pewien sposób "bawiły" się klimatem, trzymając słuchacza w napięciu. Tutaj, niestety takiego efektu nie ma. Mimo to, nie mogę powiedzieć, że brak tu jakiegokolwiek urozmaicenia. Świetnie brzmią tutaj klawisze, grając często przysłowiowe pierwsze skrzypce, najbardziej przyciągają uwagę. Nie ma się zresztą co dziwić, Michał Łapaj odwalił kawał fantastycznej roboty. Również Mariusz Duda w odpowiedni sposób operuje swoim nieprzeciętnym głosem. W takim "Schizophrenic Prayer" partie wokalne mogą naprawdę wprawić w zachwyt. Podobnie jest w otwierającym "Beyond The Eyelids". Oba te numery moim zdaniem należą do najmocniejszych punktów tego wydawnictwa.
Dla mnie mankamentem tej płyty jest brzmienie. Duszne jak cholera, ciężkie, zbyt mało przestrzenne jak na Riverside. Z drugiej strony, podobne było na "Second Life Syndrome", lecz tam mniej było nieco bardziej rozrywkowych i luzackich fragmentów, których na "Rapid Eye Movement" jest całkiem sporo. Właśnie te fragmenty tracą trochę werwy w starciu z takim soundem. Za to ogromną i niezmierzoną zaletą są solówki, które brzmią bardzo ciepło. Podobnie z grą klawiszy - przywodzą na myśl lata 70., ze szczególnym wskazaniem na King Crimson.
No i pora na największy minus tej płyty: singlowy "O2 Panic Room". Aby umilić sobie oczekiwanie na "Rapid Eye Movement", zakupiłem sobie to wydawnictwo (zdecydowała też cena: 5 zł) i już od początku miałem mieszane uczucia. Zaś po przesłuchaniu REM stwierdzam z czystym sumieniem: ten kawałek w ogóle nie pasuje! Przesadzono z elektroniką, w której gubi się naprawdę dobra melodia, do tego powodując efekt diabelskiej duszności. Zdecydowanie wolę Riverside w innych, mniej męczących odsłonach.
Mimo mojego całego marudzenia, Riverside wciąż jest ewenementem na polską skalę i zasłużenie przebija się do odbiorcy w Europie i na świecie. Moje stękanie z pewnością tego nie zmieni, z czego się w gruncie rzeczy cieszę. Bo co bym nie marudził, narzekał i co bym nie gadał, to jest to dobra płyta. No właśnie. Tylko dobra. A spodziewałem się czegoś, co będzie ponad to. Szkoda, szkoda, ale panowie mają jeszcze u mnie spory kredyt zaufania.