Doskonały album ... Przepiękny, poetycki, wielowymiarowy... Siódmy w ich dyskografii, pierwszy nagrany w trio, pierwszy po tragedii jaka dotknęła Riverside w 2016 roku, kiedy niespodziewanie odszedł gitarzysta Piotr Grudziński. Zespoły różnie odreagowują traumę po takich ciosach. Dżem po śmierci Ryszarda Riedla nagrał najostrzejszą, najbardziej hardrockową płytę w dyskografii. Riverside odwrotnie – poszedł w stronę zadumy, chociaż mocniejszych brzmień również tutaj nie brakuje...
Bardzo podobał mi się pierwszy zwiastun tego albumu - „Vale of Tears”, świadectwo fascynacji rockową klasyką. Klawiszowe partie, efektownie wzbogacające wokale w refrenie, brzmią jakby wyszły spod palców Kena Hensley'a, w najlepszych czasach Uriah Heep. Dla równowagi - „River Down Below” - urocza ballada, z akustyczną gitarą w roli głównej. No i trzeci utwór, który ujrzał światło dzienne przed datą premiery płyty - „Lament”. Tutaj ładunek emocji wznosi się już na poziom dostępny tylko dla nielicznych artystów... Sześć minut osiem sekund dźwiękowej magii. I ta śliczna, smyczkowa coda...
To concept album. "Tematyka 'post-apokalityczna' chodziła za mną już od dawna - książki, filmy, gry video, opowieści o próbie przetrwania w świecie, który się skończył. Dopiero teraz jednak napisanie takiej historii nabrało sensu i znaczenia, kiedy to Riverside rozpoczyna swój nowy rozdział – mówił Mariusz Duda w materiałach zapowiadających „Wasteland”.
Koncept zawarty jest nie w tekstach, ale podkreśla go również muzyczna klamra w postaci krótkich utworów „The Day After” (zaczyna się a capella, dopiero później wchodzą instrumenty klawiszowe) i „The Night Before”.
Na deser zostawiłem sobie dwa utwory: instrumentalny „The Struggle For Survival” (niemal instrumentalny, bo w finale pojawia się wokaliza), który trwa ponad dziewięć i pół minuty, lecz nie nuży ani przez sekundę oraz tytułowy, gdzie pojawiają się gitarowe zagrywki, które trudno nazwać oczywistymi w przypadku Riverside. Jakie? Nie będę spojlerował... ;)
Śledzę ich karierę od debiutu, czekam z niecierpliwością i zaciekawieniem na każde wydawnictwo. Jeszcze nigdy mnie nie zawiedli. Na siódmej płycie zauroczyli jak chyba nigdy przedtem. Doskonały album, właściwie muzyczne misterium...