Memories In My Head - wp.pl

Publikacja: 04 październik 2011
Autor: Zbigniew Zegler
Ocena: brak

"W ogóle, bracie, jeżeli nie masz na utrzymaniu rodziny, nie grozi ci głód, nie jesteś Tutsi ani Hutu i te sprawy, to wystarczy, że odpowiesz sobie na jedno za***ie, ale to za***ie, ważne pytanie: co lubię w życiu robić? A potem zacznij to robić." Riverside poszli za radą Laski z filmu "Chłopaki nie płaczą".

Nie dość, że robią to, co lubią, to jeszcze świetnie im to wychodzi. Co nie zawsze jest regułą. Im dłużej przyglądam się rozwojowi Riverside tym bardziej podziwiam, że… to jest ciągły rozwój! Bez mielizn, czy chaotycznego dryfowania, pływają po głębokiej wodzie z jasno określonym azymutem. Ale dość już tych marynistycznych porównań. Na okładce płyty mamy wszak ląd. A dokładniej glebę, dwie postaci w oddali i częściowo wkopany w ziemię staroświecki zegarek. Wszystko w sepii.

Nie pisałbym o tym, co każdy sam może zobaczyć, gdyby nie wyjątkowa wręcz kompatybilność obrazu z dźwiękami. Słuchając każdej z trzech suit, które składają się na „Memories In My Head” widzi się właśnie te obrazy (tradycyjnie autorstwa Travisa Smitha). Piękne, choć surowe. Niby proste, ale z symbolicznymi detalami. Kompozycje, średnio dziesięciominutowe, rozwijają się zaskakująco. Jak „living in the past”, które od syntetycznych motywów, przywodzących na myśl „Maid of Orleans” O.M.D., przez ich, riversidowe, plamy gitarowe, przechodzi w bliskowschodnie „zagadywanie” klawiszy Michała do gitary Grudnia. Gdzieś nad tym wszystkim unosi się duch Pink Floyd, pod – metalowa nerwowość, aż agresywniejsze granie wszystkich razem, z potężnym bębnieniem Mittloffa kontrastują ze stylizowanym na dziecięcy głosik Dudy, powtarzający „Even clowns don't scare me anymore”.

Ci czterej faceci mają szczególny dar rozwijania pozornie prostych form w oryginalne i niebanalne kompozycje, które mimo swojej długości nie nudzą, a nawet pozostawiają niedosyt. Co, zdaje się, przewidzieli, bo ostatnie dźwięki „forgotten land” brzmią jak pierwsze „goodbye sweet innocence” i po wybraniu funkcji „repeat all” w odtwarzaczu, zgrabnie się ze sobą łączą. Dzięki temu, tych dwudziestu paru minut nowej muzyki Riverside („forgotten land” większość fanów poznała już podczas koncertów) możemy słuchać godzinami.

I bardzo dobrze. Łatwiej będzie znieść jesień i zimę. I oczekiwanie na następną dużą płytę Riverside.