Rok 2013 rozpoczyna się od mocnego uderzenia. Riverside prezentują nowy album a nie od dziś wiadomo, że ukazywanie się kolejnych płyt naszej rodzimej gwiazdy prog rocka wiąże się z dużymi oczekiwaniami. Czy Riverside sprostali zadaniu? „ADHD” poprzeczkę zawiesiło bardzo wysoko. Było nowoczesne i stanowiło krok do przodu. Jak jest teraz?
Intrygujace otwarcie funduje nam już „New Generation Slave”. Mariusz Duda śpiewa nieco przesterowanym głosem a co kilka wersów następuje potężne uderzenie z mocną gitarą i Hammondami. Po tym wstępie Riverside zabierają nas w klimaty lat 70-ych (kłania się Deep Purple). Rządzą Hammondy a nad całością unosi się duch hard rocka.
Płynnie przechodzimy do kolejnego „The Depth of Self – Delusion” i bez dwóch zdań to jedna z najpiękniejszych kompozycji Riverside. Muzycy cudownie budują klimat a melodia zwrotki jest klasą sama dla siebie. Dołóżmy do tego piękną nastrojową solówkę i nieco podniosły nastrój – już teraz można powiedzieć, że warszawska formacja nagrała swój kolejny klasyk!
„Celebrity Touch” znane jest już wszystkim fanom zespołu. To pierwszy singiel z płyty i kolejny ukłon w stronę „purpurowych” tuzów hard-rocka. Hammondziaki znów wymiatają aż miło (ach te solo) a rytmika kompozycji wręcz porywa do skakania. Na koncertach będzie się działo!
Czwarte w kolejności „We Got Used To Us” to kolejna nastrojowa perełka. Mariusz śpiewa na tle delikatnych partii pianina i niezwykłych klimatycznych partii gitary.
Riverside to jednak zespół rockowy z krwi i kości tak więc „Feel Like Falling” wyrywa słuchacza z błogiego nastroju do którego wprowadziła go kompozycja poprzednia. To zdecydowanie najodważniejszy utwór zespołu. Połamana rytmika i przestery do tego brzmienia syntezatorów, których w muzyce zespołu do tej pory nie było. Zakończenie to psychodeliczna jazda na całego z piszczącą gitarą i mięsistym podkładem.
“Deprived” to utwór w którym króluje duszny klimat. To najmroczniejsza (że tak to nazwę) kompozycja, która trafiła na „Shrine of New Generation Slaves” z ciekawym instrumentalnym zakończeniem, w którym uwagę zwraca na siebie solo zagrane na saksofonie.
Przedostatnie w kolejności „Escalator Shrine” rozpoczyna się nieśpiesznie i rozpieszcza swym nieco bujającym klimatem (znów kłaniają się lata 70-e). To taka progrockowa bomba na zakończenie z genialnymi klawiszowymi solówkami, porywająca swą hard rockową energią i klimatem.
Całość zamyka akustyczna miniaturka „Coda” i nie pozostaje nic innego jak powrócić do utworu numer jeden.
No to „jak jest?” Jest wyśmienicie. Riverside wydali właśnie album, który już teraz można w ciemno stawiać w gronie faworytów do tytułu płyty roku. Przyznam, że nie do końca wierzyłem, że zespół podoła zadaniu przeskoczenia „ADHD” i choć „Shrine of New Generation Slaves” nie jest płytą lepszą to na pewno nie jest i gorszą - jest inna! Ten krążek to duży ukłon w stronę lat 70-ch i organicznego, analogowego brzmienia. Gdyby muzycy Pink Floyd i Deep Purple postanowili połączyć siły to może udałoby im się nagrać album zbliżony poziomem do tego co zrobiło Riverside! Gdy słucha się takich albumów ręce same składają się do oklasków – klasa światowa!