Po „Rapid Eye Movement” i przy okazji zakończeniu trylogii „Reality Dream” byłem niezwykle ciekaw, jak zmieni się muzyka Riverside. Wiadomo, trzy pierwsze płyty były ze sobą blisko powiązane, zatem również sporo było na nich podobieństw, które przy okazji „Rapid Eye Movement” troszkę mi się przejadły. Liczyłem na odmianę. No i wreszcie, pierwszy raz od bardzo dawna, nie przeliczyłem się.
Muzycy Riverside bez wątpienia chcieli w pewnym sensie zerwać z osławioną trylogią, być może poszukać czegoś innego i niejako zacząć nową drogę. Nie ma co ukrywać – słychać to bardzo dobrze. Rzecz jasna, muzyka warszawiaków nie straciła znanego wcześniej charakteru ani wypracowanego przez tych ładnych parę lat stylu. To wciąż Riverside, chociaż już pozbawiony niejakich „ram” w postaci trylogii, które opinały trzy pierwsze płyty.
„Anno Domini High Definition” to płyta pełna luzu i fantastycznego rock’n’rolla. Wystarczy posłuchać „Egoist Hedonist”, a zwłaszcza rewelacyjnego motywu z grą instrumentów dętych. Czysty ogień! Oczywiście i inne utwory pełne są energii i mocy. Wrażenie to potęguje też odświeżone, przestrzenne brzmienie, sprzyjające mocnej, konkretnej muzyce. Nie zmienia to jednak faktu, że muzyka Riverside nadal lubi się rozmarzyć. Choć jej charakter jest nieco inny, to dobrze nam znane elementy pozostały, że wspomnę tylko o romantycznych solówkach czy klawiszowych pasażach. No i Duda. Po raz kolejny Mariusz odwalił kawał fantastycznej roboty i pokazał, że jest wokalistą na tyle wszechstronnym, że idealnie odnajduje się zarówno w lirycznych i subtelnych , jak i agresywnych partiach, nie bojąc się przy tym krzyknąć od czasu do czasu.
Nie brakuje na „Anno Domini High Definition” całkiem przyjemnych dźwiękowych smaczków. Wspominałem już o dęciakach z „Egoist Hedonist”, ale poza tym, od razu w uszy rzuciło mi się rozsądne użycie elektroniki w końcówkach „Left Out” i „Hybrid Times”. Oczywiście, także i tym razem Michał Łapaj odwalił dobrą robotę i sprawił, że muzyka grupy posiada charakterystyczne już dla Riverside drugie dno. Taaak… Gra Łapaja to jeden z tych elementów, za które najbardziej lubię warszawiaków. Co mnie bardzo cieszy, na „Anno Domini High Definition” Michał czasem też gra przysłowiowe pierwsze skrzypce.
To mocna pozycja w dyskografii Riverside. Wszystko jest na swoim miejscu, lecz jakby nieco dopieszczone, wzbogacone o parę szczegółów, smaczków i przyprawione szczyptą chili tu i ówdzie. To raczej krótki album, ale jako że jestem radykalnym przeciwnikiem niepotrzebnych dłużyzn i przy tym zwolennikiem konkretu, to jest to kolejny powód, dzięki któremu słuchając „Anno Domini High Definition” mam na mordzie banana od ucha do ucha. Nie sądziłem, że ta płyta mną tak sponiewiera. Byłem w cholernym błędzie.