W pop muzycznym blokowisku, które nas zewsząd otacza i nachalnie atakuje ubóstwem architektury, którą buduje się zwykle z wielkich małych płyt i zamalowuje się je to głupszymi, to mądrzejszymi tekstami - bohomazami szpecącymi owe betonowe bryły, coraz trudniej o miejsca gdzie trawa jest zielona, niebo błękitne, woda czysta a muzyka urzekająca. Czasami jednak takie miejsca się zdarzają; nad rzeką, której nie ma.
Riverside to bardzo młody zespół. Jego członkowie byli wcześniej pochłonięci innymi projektami muzycznymi, tak więc zanim zajęli się wyłącznie muzyką Riverside, musiało upłynąć trochę czasu. A było warto porzucić tamte projekty, bo to co stworzyli (pierwszy album "Out of Myself") i tworzą teraz, to rzecz nieprzeciętna i uzależnia jak diabli. Od ukazania się w 2003 roku debiutanckiego albumu, który jak do tej pory jest ich jedyną płytą długogrającą, zdarzyło się wiele. Już w czerwcu 2004 Riverside wystąpił jako support kultowej Anathemy, miesiąc później "Out of Myself" została płytą lipca - i tutaj uwaga - w brazylijskim środowisku fanów rocka progresywnego. Następnie we wrześniu album "Out of Myself" został wydany po raz drugi, tylko że tym razem już w światowym nakładzie za pośrednictwem amerykańskiej wytwórni Laser's Edge. Nową okładkę na album zaprojektował Travis Smith, znany z szat graficznych zdobiących do tej pory albumy Anathemy. Aktualnie Riverside gra koncerty - dużo koncertów. Niedługo być może Polacy dają popis po raz kolejny przed Anathemą, która z kolei ma wystąpić jako support Porcupine Tree. Zresztą może nie przypadkiem te trzy zespoły zagrają jeden po drugim - przecież w muzyce Riverside niektórzy odnajdują również echa wczesnych Jeżozwierzy.
Można zarzucać zespołowi, że ich muzyka nie jest oryginalna, ale jednak to co robią tworzy dość niepowtarzalną kreację. "Voices In My Head" to mini album, który ma skrócić oczekiwanie na nową płytę. Pięć kompozycji potwierdza wysoką klasę muzyków, pokazuje również, że Riverside nie stoi w miejscu a wciąż poszukuje. "Us" to muzyczna miniatura trwająca zaledwie dwie i pół minuty - takiej kompozycji nie słyszałem od czasów nagrania przez Mike Oldfielda otwierającego album "Guitars" utworu "Muse". "Us" jest równie piękne, tyle że tutaj delikatne plumkanie gitary dopełnia cichy wokal. Dalej słyszymy liryczną piosenkę "Acronym Love", po niej niepokojący utwór o tajemniczym tytule "Dna ts. Rednum or F. Raf " i wreszcie bardzo ciekawy eksperyment muzyczny - "The Time I Was Daydreaming". Zaczyna się nostalgicznie: cichy śpiew i delikatna gitara akustyczna z czasem zamieniają się w mroczny szept i w psychodeliczny tunel dźwięków, z którego trudno uciec. Mini album kończy spokojny "Stuck Between", ten utwór aktualnie szturmuje trójkową listę przebojów.
Trzy piosenki live to także perełki, takich wersji nie można usłyszeć na longplayu, z którego pochodzą. Mariusz Duda to utalentowany wokalista, tego co potrafi robić ze swoim głosem mogłoby mu pozazdrościć wielu, których teraz tak często słyszymy podczas beznamiętnego wyrzucania słów do rymu. Głos Mariusza Dudy z ciszy zamienia się w burzę i w jakim stanie by nie był, zawsze niesie emocje. W "I Believe" przypomina mi trochę wokal Alexandra Veljanowa z Deine Lakaien, ale to nie zarzut, to kolejne skojarzenie, które plasuje Riverside w czołówce.
Usiądźcie zatem nad brzegiem rzeki i wsłuchajcie się w głosy Riverside. A nurt ich dobrej sławy niechaj rwie brzegi i zalewa miałkie pop blokowiska.