W oczekiwaniu na drugi album, zespół Riverside zaszył się w studiu Serakos by skrócić cierpienie wszystkim tym, którzy z niecierpliwością wypatrują nowe pełnowymiarowe wydawnictwo.
Rezultatem wizyty w studiu Magdy i Roberta Srzednickich jest wydana niedawno EP-ka pod tytułem "Voices In My Head", składająca się z pięciu premierowych utworów. Wysoko postawiona poprzeczka z debiutu pozostała na swoim miejscu, a nawet śmiem stwierdzić, że leciutko podwyższona, nieuchronnie zbliżając się do rekordu świata.
Rozpoczyna się bardzo nastrojowo gdzie gitara akustyczna uzupełniona klawiszami zaprasza do królestwa Riverside, gdzie król Mariusz Duda swym smutnym głosem śpiewa o miejscach dla nas ważnych, niezapomnianych gdy... czuliśmy. To utwór "Us" zamknięty w ramach miniaturki nie przekraczającej 3 minut. Wystarczy. Czuje się zaspokojony, nasycony niczym poddany po sutej uczcie wydanej na cześć króla. A to dopiero początek, bo król i jego dwór przygotował kolejne niespodzianki, do których należy zaliczyć kolejną perełkę pt. "Acronym Love". Tak sobie słucham, słucham i z podziwu wyjść nie mogę. Ta gitara, ten fortepian, te bębny , pulsujący bas o głosie nie wspominając. Trochę robi się smutno, gdy król żegna się z miłością, którą utracił: "No chance to surrvive / My love-Goodbye". Jeszcze do tego "płacząca" gitara królewicza Piotrusia Grudzińskiego podtrzymuje minorowy nastrój. Ale świetne zakończenie, gdzie z formy balladowej utwór przeradza się niezły "czadzik", rekompensuje oznaki słabości.
Co my tu mamy dalej. O! Na stół podano dziczyznę i dzban miodu. A to niespodzianka! Król w niezbyt dobrym nastroju, a dba o swoich poddanych... Cisza!, król chce przemówić: "Follow my name / Follow my sin / Wearing my mask / Cover my fear". Król chce by iść za jego imieniem, za jego grzechem, użyć jego maski, skryć jego strach. Wokoło słychać głosy: Król zwariował, Król się boi, Król cierpi, Król tęskni. Za czym? Za miłością? Może. I jeszcze ta muzyka. Niepokojąca, tajemnicza. Gitara jakby niepewna, przerywa dźwięki jakby niezdecydowana, w którym kierunku ma podążać. Nadworny bębniarz Piotr Kozieradzki bawi się w udziwnienia, stosując jakieś bliżej nieznane dźwięki. Dopiero po wielu, wielu latach określimy je jako loopy, sample itp. To utwór pod tajemniczym tytułem "Dna ts. Rednum or F. Raf" i zarazem najdłuższy na płycie.
Gdy umilkły ostatnie dźwięki wyświetlacz w odtwarzaczu pokazał cyferkę 4, kolejny spokojny, melancholijny utwór "The Time I Was Daydreaming" zapraszający do misterium, modlitwy, zadumy. By rozładować napięcie proponuję królowi konkurs na kształt zabawy w karaoke. Zamykam oczy i śpiewam kołysząc się, powtarzając wraz z królem słowa: "Sky above my head / Open mind / An try to think / Think of all there words". Ten piękny tekst zachęca wszystkich biesiadników do śpiewu, do kołysania, do uwolnienia wyobraźni, do myśli przemawiających niczym przyjaciel tkwiący, gdzieś tam w środku. Tekst jest smutny, ale wyczuwam szczerość myśli zapisanej w każdej linijce. Prawda przemawiająca, dająca przysłowiowego kopniaka by godnie żyć mimo pojawiających się obaw.
Finał również jest godny mistrzów. Utwór "Stuck between" charakteryzujący się jednorodnym, miarodajnym rytmem, wstawkami gitarowymi, plamami klawiszy, smutkiem w głosie króla obwieszcza, że to niecodzienne przyjęcie dobiega końca. Bez tańców, uśmiechów, hucznej zabawy do białego rana. Pozostały jedynie głosy w mojej głowie, które przemawiają niczym przyjaciel.
Płyta smutna, która podarowała mi tyle... radości.