Żeby umilić swoim fanom oczekiwanie na nastepcę rewelacyjnie przyjętego na całym świecie debiutu "Out Of Myself", warszawscy progrockowcy z Riverside wydali Epke pt.:"Voices In My Head". Płyta zawiera cztery nowe kompozycje i trzy pochodzące z pierwszego albumu, nagrane za żywo w warszawskimTraffic Club w maju zeszłego roku.
O ile "Out Of Myself" można było nazwać metalem progresywnym, o tyle nowe utwory nie maja już nic z tym gatunkiem wspólnego. Są raczej rozwinieciem tych najspokojniejszych i najbardziej lirycznych fragmentów debiutu. Utwory nie są już tak przebojowe, co wcale nie oznacza, że mamy do czynienia ze słabszym materiałem. Premierowe kompozycje jeszcze bardziej wywołują skojarzenia z grupami, do których Riverside wielokrotnie było porównywane: Marillion i w szczególnosci Porcupine Tree.
Album zaczyna sie pięknym, zaledwie dwuminutowym "Us", gdzie delikatne brzmienie gitary i rozmyte, klawiszowe plamy wspolgrają z melancholijnym, cichym wokalem Mariusza Dudy. Po nim nastepuje "Acronym Love", z piękną solówką Piotra Grudzińskiego. W "Dna ts. Rednum or F. Raf" do głosu zaczyna dochodzic elektronika, budujac atmosfere niepokoju. Jest to najciekawszy i najodważniejszy utwór na calej płycie, dla mnie numer jeden spośród wszystkich zawartych na płycie. Czwarty na liście "The Time I Was Daydreaming" kojarzy się z twórczoscią wspomnianego Marillion czy rodzimego Sattelite. Ostatni "Stuck Between" to potencjalny hicior, który swobodnie mógłby "walczyć o swoje" na listach przebojów.
Zestaw trzech utworów koncertowych pokazuje, że muzyka Riverside w tej wersji zyskuje nowy wymiar. Zespół świetnie wypada na żywo i udowadnia, że w ich sukcesach nie ma nic przypadkowego. Są grupą zgranych i bardzo dobrze uzupełniających się muzyków.
Zastanawiające ile twórczość zaproponowana na "Voices in my head" bedzie mieć wspólnego z kolejnym wydawnictwem zespołu. Niezależnie od tego, wierzę, że będzie, co najmniej, równie dobra.