Czy druga odsłona kapeli na wstępie określonej rewelacją polskiej sceny prog-rockowej może okazać się pozycją gorszą od swojej poprzedniczki? Może, ale nie stanowi to reguły. Tym razem upiekło się RIVERSIDE i chociaż bardziej podoba mi się "Out of Myself" myślę, że nie zmarnowali danej im szansy na dotarcie do szerokiego grona odbiorców. "Second Life Syndrome" ugruntowała ich już i tak solidną pozycję na rynku i nic tego nie zmieni. Nawet fakt, iż dla mnie muzyka na nowym krążku wydaje się za mało osobista, poniekąd obdarta z pierwiastków intymności charakterystycznych dla kapitalnego debiutu. Mówią, że mocniejsza, bardziej dynamiczna - w porządku, to faktycznie słychać. W tym miejscu trzeba zdecydowanie postawić na 'trójkę' "Reality Dream" - taki drapieżny riff, jaki się tu pojawia to novum w muzyce RIVERSIDE, ale jednocześnie dowód na to, że metalowa stylistyka również nie jest im obca i że nie odcinają się od niej. Tym razem dotarło do mnie znacznie więcej dźwięków kojarzących się bezsprzecznie z ich sławniejszymi kolegami z DREAM THEATER. "Volte-Face" czy "Dance With the Shadow" tak bardzo przywodzą myśl aranże z takiego chociażby "Six Degrees..." Amerykanów, że jest to aż niebezpieczne. To druga i chyba ostatnia rzecz, której mogliby uniknąć, by wypaść w moim odczuciu lepiej. Poza tym jest już raczej bez większych rozczarowań. Wiadomo, magiczny głos Mariusza Dudy - tym razem postawił na bardziej ekspresyjny wokal i niech nikogo nie zdziwią wściekłe wrzaski, tudzież sporadyczne groźne ryknięcia, przy których siateczka mikrofonie drgając balansowała zapewne na skraju zerwania. Rozwija się facet i tyle, nie ma się co dłużej przy temacie zatrzymywać... Instrumentaliści, ponad wszelką wątpliwość, w 110% sprawni, brzmienie również jak najbardziej ok. Coś jednak nie daje mi spokoju... Jak już nadmieniłem ubolewam nad faktem, że jest to płyta bardziej, hmm... głośna i choć subtelne fragmenty w postaci singlowego "Conceiving You" czy równie nostalgicznego "I Turned You Down" nadal chwytają za serce, to jednak są one jakby wyrwane z kontekstu. Do subtelności "I Believe" czy ujmującego swoją prostotą "In Two Minds" sporo im brakuje. Takie mam wrażenie i być może nadejdzie taki moment, kiedy to się zmieni. Na dzień dzisiejszy nie to jednak decyduje o ostatecznym werdykcie - RIVERSIDE robi swoje i nie ogląda się na innych, tak że moje jakieś tam biadolenia tego procesu nie odwrócą. Ale też nie taka ich rola - moja opinia jest po prostu zbyt osobista, zbyt daleka od obiektywizmu, który chyba nie idzie w parze z tego typu dźwiękami. A te albo się wielbi, albo nienawidzi. Ja, pomimo moich wcześniejszych narzekań wybieram opcję numer jeden...