Gdy w okolicy 1 listopada ubiegłego roku, dostałem drugi album warszawskiej grupy Riverside, nie wierzyłem własnym uszom.
Od czasu Collage nie mieliśmy tam pewnej, mocnej i ambitnej grupy na progresywnym rynku. Nie było też tak dobrego materiału, którym moglibyśmy chwalić się w europejskim światku muzycznym. Quidam poszedł trochę w innym kierunku, przyzwyczaja się do nowego - męskiego- wokalu, a tu kwartet ze stolicy rozbija w pył wszelką konkurencję. Niewiarygodne. Nawet oprawa wizualna, książeczka, ilustracje, grafika to światowy poziom- autorem jest sam Travis Smith...
"Second life syndrome" to druga część trylogii, zapoczątkowana przez "Out of myself" w roku 2003. Druga i zdecydowanie pełniejsza, lepsza, mądrzejsza. Może też dlatego, że główny bohater, o którym opowiada wokalista Mariusz Duda, styka się z całkiem innymi problemami, lękami, wątpliwościami.
"Second life syndrome" to taka odpowiedź na doskonałe pomysły Stevena Wilsona i jego Porcupine Tree. Nie wierzycie? Posłuchajcie monumentalnego, rozbudowanego, ponad piętnastominutowego numeru tytułowego...
Ale mimo metalowego wręcz zacięcia, rockowej werwy, nowa muza Riverside'u jest po prostu piękna. Zanotujcie kolejne tytuły: wydany na singlu "Conceiving you" czy równie śliczny "I turned you down".
Nie przejdziecie obojętni obok innych moich faworytów "Reality dream III" i wieńczącego całość "Before". Ten album jest wprost do wielokrotnego użycia.
Oczywiście w związku z progresywnym brzmieniem, najlepiej słucha się tej propozycji po 18.00 i zdecydowanie we wnętrzu pustego pokoju oświetlonego tylko świecami, niemniej płytę polecam zarówno fanom starego Maryllion czy Now a podsuwam zwolennikom takich uznanych kapel jak Pendragon, wspomnianego Porcupine Tree oraz Galahad.
W historii rocka progresywnego i my będziemy mieli swoją istotną kartę...