Co kilka lat pojawia się muzyczna fala, niosąca nowe formacje, które święcie wierzą w odrodzenie rocka progresywnego. I choć nie ma co się łudzić, że złote lata tej muzyki wrócą, to jednak każdy taki zryw pozostawia po sobie coś ciekawego. Dowodem na to warszawski Riverside. Ich płytowy debiut pozostawia jak najbardziej pozytywne wrażenenia. Całość zaczyna się dosyć floydowo. Ktoś kręci pokrętłem zmieniając radiowe stacje. Chwilkę później pojawiaja się delikatne plamy klawiszy i solówka gitary. Przez cały czas słychać też coś imitującego szum wody. Utwór ewoluuje, zaczyna narastać. Po chwili staje się bardziej określony, usystematyzowany rytmicznie. Pojawia się ostrzejszy riff. Nadchodzi pierwsza zmiana rytmiczna, pojawiają sie moogowe zagrywki klawiszy. Kolejna zmiana i wyłania się motoryczna figura basu. Po dobrych sześciu minutach do głosu dochodzi Mariusz Duda (w Riverside grający także na basie). Na początku delikatnie coś szepce. W końcu w pełni pokazuje swoją barwę głosu. Jego partia wokalna idealnie łączy się z muzyką. Nie przeszkadza także jego angielszczyzna, a to ważne...
Wszystko to dzieje się w otwierającej album kompozycji The Same River, trwającej - bagatela - dwanaście minut. Dalej jest równie ciekawie. W krótkim utworze tytułowym odzywają się bardziej metalowe skłonności muzyków. Z kolei w następnym numerze, I Believe, mamy mała próbkę akustycznego grania Riverside. Podobny klimat powraca w In Two Minds. Bywa też, że muzyków pociągają rzeczy, kojarzące się z amerykańskim progresywnym metalem (jak w Reality Dream). Zaskakuje w tym projekcie Piotr Kozieradzki, w świecie metalowym znany jako Mittloff. Okazało się, że facet, który przez ostatnie lata grał niczym młot pneumatyczny, równie dobrze odnalazł się w tej, jakże odmiennej stylistyce. Piotr Grudziński, kiedyś gitarzysta Unnamed, też potrafi podsunąc słuchaczowi piękne, pełne emocji gitarowe solówki. Jak w finale The Same River czy Loose Heart. W końcówce tej drugiej kompozycji Duda udowadnia też, że i z partiami - powiedzmy - bardziej metalowymi nie ma problemów.
W sumie więc mamy tu do czynienia z dość obiecującą propozycją muzyczną, na pewno atrakcyjną dla fanów rocka spod znaku Pink Floyd czy Porcupine Tree. Pozostaje mieć nadzieję, że chłopaki zbyt szybko się nie zrażą tym, iż taką muzyką - przynajmniej w najbliższym czasie - nie zarobią na Mercedesy i... nagrają jeszcze coś przynajmniej na tym samym poziomie.