Teraz Polska
Grupie Riverside ja i moja lepsza połowa kibicujemy już od dłuższego czasu. Nic dziwnego, że na wieść o wydaniu pełnego albumu zareagowaliśmy euforią. Zaprawdę powiadam Wam - było na co czekać.
Out of Myself to prawdopodobnie najlepszy album progresywny, jaki dotychczas powstał w Lechistanie. Już dawno nie słyszałem muzyki, która w tak intrygujący sposób łączyłaby w sobie melodię, klimat i szczyptę ciężaru, będąc jednocześnie tak cudownie pokręconą. Choć wszyscy muzycy prezentują wysokie umiejętności, na pierwszy plan wysuwa się zdecydowanie perkusista - Piotr Kozieradzki, znany również jako Mittloff. Jest on w zasadzie jedyną osobą w zespole, która ma na swoim koncie znaczące dokonania muzyczne. Wcześniej udzielał się m.in. w death-metalowym Hate, Domain i black-metalowej Goetii (nota bene kapeli naszego Maglowego eks-grafika - Tchorta). To niesamowite, że facet grający niegdyś z siłą niszczącą równą małemu ładunkowi nuklearnemu, potrafił tak diametralnie zmienić swą technikę. Co prawda, są momenty, kiedy słychać jego metalowe korzenie (m.in. w końcówce fenomenalnego Loose Heart), ale i tak zachwyca wyczuciem przestrzeni, dodając jednak co jakiś czas smakowite ozdobniki. Dzięki temu żaden z pozostałych instrumentów ani przez chwilę nie zostaje zmarginalizowany. Wreszcie doczekałem się albumu, na którym bas "gada" nie tylko wyraźnie, ale i ciekawie (Reality Dream). Jeśli miałbym mieć w ogóle jakieś zastrzeżenia, to jedynie do niektórych partii gitary - momentami wydają mi się nieco zbyt przewidywalne (utwór tytułowy). Przejdźmy jednak do esencji muzyki. W wielu magazynach doszukiwano się w niej elementów twórczości takich zespołów jak Porcupine Tree, Dream Theater, rzadziej Marillion czy Pink Floyd. Dziwi mnie natomiast, że nikt nie pokusił się o porównanie do Anathemy, przynajmniej w kwestii wokalnej. Głos Mariusza momentami do złudzenia przypomina barwę Vincenta Cavanagh (In Two Minds) - ciepłą i smutną zarazem. Potrafi też zaskoczyć growlingiem, który wbrew pozorom świetnie wpasowuje się w całość materiału. Generalnie za Out of Myself należy się Riverside ogromny "szacun". Wreszcie pojawił się w naszym kraju zespół, mający szansę naprawdę nieźle namieszać - także poza jego granicami. Pozostaje mieć nadzieję, że chłopaki nie zniechęcą się sytuacją na rynku fonograficznego kiczu i układów. Ja w każdym razie z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy...