Czasami pojawiają się płyty, które swoim przekazem i oddziaływaniem rzucają na kolana. Na album Riverside czekaliśmy miesiącami... Kilka tygodni przed premierą pojawił się zwiastujący album kawałek "In Two Minds". Pamiętam, że aż mi się słabo zrobiło, jak tego posłuchałem - rewelacyjna kompozycja! W końcu tuż przed Gwiazdką miała miejsce oczekiwana premiera, album już się kręci, pierwsza, druga, trzecia kompozycja... Chryste Panie, totalny paraliż!
Owe pięćdziesiąt minut trwania płyty upływa migiem, kolejne sekundy uciekają bardzo szybko. Ledwo co się rozmarzę, a tu już koniec! I to jedyny minus tego krążka - że tak szybko się kończy. Reszta to same superlatywy. Riverside to żadni debiutanci, ci goście mają muzyczną przeszłość, jednak to, czego tu doświadczamy, to zupełnie inny muzyczny świat, stylistyka, całkowicie odmienna dzwiękowa kraina. "Riverside to sposób na dźwiękową ekspozycję obrazów, snów, fantazji i marzeń. To radość i smutek, szept i krzyk" ? tak o sobie pisze sam zespół. I nie ma w tym żadnego przesadyzmu, ten album naprawdę jest kwintesencją muzycznego piękna i emocji...
Ciężko, słuchając tego krążka, racjonalnie myśleć, dźwięki odgrywane przez tę czwórkę panów całkowicie pochłaniają uwagę słuchacza. Znakomite są partie gitarowe Piotra Grudzińskiego - to, co ten facet robi z instrumentem, to poezja - a także niesamowicie ciepły i miły głos Mariusza Dudy, którego można słuchać w nieskończoność. Swoją barwą i stylem śpiewu wyraża tyle emocji, że naprawdę można mu uwierzyć. Każda kompozycja ma tu swój pewien dramatyzm, jest oddzielnym odcinkiem historii pewnego człowieka (to koncept album).
Cóż tu więcej pisać, ciężko krytykować coś, co jest znakomite. A taki właśnie jest ten bardzo uspokajający, prog rockowy album. Oczywiście nie znajdziesz tu żadnej muzycznej nowinki, ale czy to jest akurat najważniejsze? Tego krążka można słuchać w nieskończoność. I według mojego skromnego zdania to jeden z najlpeszych rockowych albumów ostatnich lat na naszym podwórku. Absolutna rewelacja. Do sklepów, kupować!