"Ciemność jest w samej rzeczy uciążliwa zarówno dla umysłu, jak dla oka, lecz co za rozkosz, co za radość wydobyć z ciemności światło, choćby kosztem największej pracy."
[David Hume]Obecnie znalezienie prawdziwej perełki wśród ogólnego chłamu jest coraz trudniejsze. Dotyczy to także artystów zdolnych skoncentrować się na dłużej niż standardowe trzy minuty. Wiele płyt z bardziej "wyszukaną" muzyką zawiera zbyt dużo formy a za mało treści, co często staje się ciężkostrawne nawet dla wymagającego słuchacza i sprawia, że ludzie sceptycznie podchodzą do nowych wydawnictw.
Inaczej jest w przypadku Riverside. Kolejny polski zespół można by rzec. Kolejny po SBB, Collage, Abraxas i Quidam. Kolejny, który - zgodnie z tytułem jednego z utworów z krążka - "wchodzi do tej samej rzeki". Nie każde jednak wejście oznacza zgubę. Nawet jeśli jest się wtórnym. Wtórność przeważnie oznacza przysłowiowe "kręcenie się w kółko", w tym wypadku jest jednak odwrotnie.
Album trwa 53 minuty (co jest bardzo znaczące, gdyż zdarzały się już płyty 150 - minutowe, które rozpoczynały się... godzinnymi kompozycjami), nie jest jednak ani za długi ani za krótki. W sam raz.
Na samym początku dostajemy "The Same River". Nagranie dwunastominutowe, ale - proszę mi wierzyć - wspaniale skonstruowane. Taki zlepek różnych motywów znanych z Marillion plus "flojdowskie" akcenty, który mimo, że nie zawiera jakiś nowych melodycznych czy rytmicznych rozwiązań potrafi zachwycić i zostać w pamięci na długo. "Out Of Myself" to już krótsza kompozycja, troszkę - za sprawą instrumentów klawiszowych Jacka Melnickiego - niepokojąca, momentami ostra (to już zasługa, grających wcześniej kapelach metalowych perkusisty Piotra Kozieradzkiego i gitarzysty Piotra Grudzińskiego), ale z przeciwwagą w postaci chwytliwego motywu pod koniec (dzięki, grającemu również na gitarze basowej Mariuszowi Dudzie na wokalu). "I Believe" jest jednym ze spokojniejszych fragmentów płyty. "Reality Dream I i II" to z kolei instrumentalne kompozycje, nie epatujące jednak technicznymi sztuczkami mającymi na celu wyłącznie podbudowanie reputacji muzyka, tylko swobodnie snujące się poza czasem i przestrzenią, utwory z ciekawie rozmieszczonymi harmoniami, gdzie prym wiedzie marzycielska gra na gitarze. Wybrany na singiel "Loose Heart" zupełnie odbiega od tego co można dziś spotkać na listach przebojów, ale one i tak nic nie znaczą. Również niepokojący (choć w mniejszym stopniu niż kawałek tytułowy), o niezłej dramaturgii, prowadzącej od w miarę spokojnego początku, poprzez emocjonalny śpiew, a kończący się... growlingiem na tle zbrutalizowanej melodii. "In Two Minds" początkowo (przez gitarę akustyczną i megafon) może kojarzyć się z twórczością Porcupine Tree, ale refren oraz mocniejsze przejścia prowadzą grupę w inne rejony. "The Curtain Falls" to wizytówka wszystkich stron dotychczasowej twórczości Riverside. Wysublimowane partie klawiszy, pełen ciepła wokal, magiczna gitara oraz spajająca całość sekcja rytmiczna dają cudowny, a momentami wręcz baśniowy klimat. To mój ulubiony fragment płyty. Płyty, którą kończy "OK.", spokojny, rozleniwiony kawałek, pozwalający spoglądać w przyszłość optymistycznie.
Riverside jawi się nam jako grupa dojrzała (czemu trudno się dziwić, patrząc na staż muzyków), konsekwentna, wiedząca czego chce i nie bojąca się eksperymentów, dzięki czemu z ciekawością można oczekiwać kontynuacji debiutu. Ktoś już nawet zdążył napomknąć, że nowy materiał ma być ostrzejszy. Pożyjemy, zobaczymy.