Młody zespół a już wzbudza tyle emocji. Przy takiej intensywności aż strach pomyśleć, czego można spodziewać się po kolejnej płycie... Ale nie wyprzedzajmy faktów, tym bardziej, że debiutanckie dziełko to jeszcze dość świeży produkt i nie każdy miał możliwość zapoznać z zawartymi na nim dźwiękami.
Doprawdy jest do czego przystawić ucho i jest co nadrabiać (dla tych, którym płyta w różnych okolicznościach umykała). Riverside mimo że nie rewolucjonizuje gatunku, pomysłowością i twórczą swobodą przewyższa wielu przebrzmiałych weteranów. "Out of Myself" słusznie okrzyknięto progresywną rewelacją na rodzimych śmieciach. Nie ma w tych słowach ani nutki fałszu, ani tym bardziej górnolotnego namaszczenia. Riverside w obranej stylistyce czuje się jak ryba w wodzie, nie prowokuje do kojarzeń z twórczością przodków. Owszem, pobrzmiewają tutaj echa Marilliona czy Pink Floyd. Gitarową płynność znamy z twórczości Porcupine Tree, a głębia przekazu może obudzić sentymenty do współczesnej Anathemy. Okazuje się jednak że można dostosować tradycję do własnych potrzeb. Można bazować na znanych schematach i jednocześnie nadawać znanej sztuce nowego znaczenia. Riverside z zaskakująca łatwością przykuwa uwagę słuchacza do własnej inwencji - o ile porównania z wymienionymi zespołami można traktować jako mechaniczny odruch, o tyle nieskażona koncentracja na dźwiękach to już świadomy wybór.
"Out of Myself" mimo nostalgicznej aury, nie zanudzi tych, którzy cierpią na progresywną awersję. Malownicze popisy instrumentalne (choćby "Reality Dream") i ujmujące melodie nie kolidują z energią. Riverside zadbał o różnorodność materiału, nastroje i tempa zmieniają się jak w kalejdoskopie. Dynamika i przebojowość przeplatają się z wyciszeniem i poetyckim transem. Dzięki narratorowi tej fascynującej opowieści, muzyka nabiera bardzo intymnego, emocjonalnego charakteru. Harmonijne, ciepłe wokale doskonale cementują się z dźwiękami.
Jest pewne, że Riverside dokonał małego przewrotu na rodzimej, nieco spróchniałej scenie. Na efekty przyjdzie jeszcze trochę poczekać, ale już teraz wiadomo, że "Out of Myself" to jednak z ciekawszych progresywnych płyt, jakie kiedykolwiek nagrano w tym kraju. Lepszego startu zespół nie mógł sobie wymarzyć.