Progresywny rock żyje!
Mamy znakomity polski debiut - zespół nazywa sie Riverside, a pierwsza w jego dorobku płyta nosi tytuł "Out of Myself". To jeden z lepszych polskich krążków rockowych ostatnich miesięcy, choć na pewno nie zdobędzie wielkiej popularności - rock progresywny nie należy do gatunków lubianych przez media. Jednak wszyscy miłośnicy tego nurtu nie przejdą obok tej muzyki obojętnie.
Riverside to warszawska grupa złożona z muzyków, którzy nie są debiutantami. Gitarzysta Piotr Grudziński grał w Unnamed, Piotr Kozieradzki bębnił w Hate i Domain, basista i wokalista Mariusz Duda występował w grupie Xanadu, a Jacek Melnicki był muzykiem sesyjnym i realizatorem nagrań. Już otwierający krążek utwór "The Same River" robi wrażenie. Długa, powoli rozwijająca się kompozycja z ciekawymi zagrywkami gitarowymi i znakomitą pracą sekcji rytmicznej wyostrza apetyt na kolejne nagrania. I słuchacze nie zawiodą się. Riverside potrafi zagrać znakomitą balladę (" I Believe"), ostry, mocno zrytmizowany kawałek w stylu Dream Theater ("Out of Myself" czy "Reality Dream") czy rozbudowaną, opartą na znakomitej melodii kompozycję ("The Curtain Falls"). W ogóle na tej płycie jest masa wspaniałych melodii - grają je gitary, bas, kalwisze, śpiewa je wokalista. I coś, co ostanio w rocku jest coraz rzadsze: wysmakowane, znakomicie zagrane i skonstruowane solówki.
Malkontenci mogą sie krzywić i powtarzać, że skądś już to wszystko znamy. Na płycie Riverside słychać oczywiście wpływy Pink Floyd, Marillion czy choćby Porcupine Tree, jednak nie zapominajmy, że to dopiero pierwsza płyta zespołu. A i patroni pierwsza klasa.