Nazwa Riverside od kilkunastu miesięcy przyspiesza bicie serca każdego fana muzyki progresywnej. W tym czasie bowiem ten warszawski zespół dał się poznać z jak najlepszej strony - zarówno w trakcie koncertów, jak i na płycie demo, na której znalazło się pięć utworów: "The Same River", "Out Of Myself", "Reality Dream", "Loosing Heart" oraz "The Curtain Falls". Zawartość tego krążka bardzo spodobała się miłośnikom art-rocka oraz tego typu klimatów i pozyskała dla zespołu rzesze fanów, którzy niecierpliwie oczekiwali na długogrający album. Debiutancka płyta Riverside ukazała się tuż przed ubiegłorocznymi świętami Bożego Narodzenia i przyniosła muzykę zgodną z oczekiwaniami - można na niej usłyszeć starego rocka kojarzącego się z Pink Floyd ("The Same River"), ale także współcześniejsze brzmienia nasuwające na myśl zespoły takie jak Opeth czy nawet Anathema ("Reality Dream"). Znalazł się na niej materiał znany z dema oraz cztery nowe, doskonale dopełniające całość, utwory. Na pewno były osoby, które po analizie składu zespołu zaczęły przecierać oczy ze zdumienia - bo ani dokonania Hate, w którym udzielał się perkusista Piotr Kozieradzki, ani Unnamed, w którym na gitarze grał Piotr Grudziński, nie kojarzą się bynajmniej z rockiem progresywnym... Widocznie gdzieś w głębi ich serc drzemała sympatia do "progresywnych łamańców" i ujawniła się w odpowiednim momencie - zresztą mam wrażenie, że właśnie dzięki wcześniejszym dokonaniom członków zespołu "Out Of Myself" jest tak mocne i wyraziste.
Do promocji na singlu wytypowany został kawałek "Loose Heart", jednak moim zdaniem w ucho najbardziej wpada tytułowy "Out of Myself", a zwłaszcza powtarzające się zdanie "Voices in my head...", od którego trudno się uwolnić... Z drugiej strony nie wątpię, że muzycy mieli duży problem z wyborem kawałka na singiel - na tej płycie ciężko jest wyróżnić, który z utworów jest lepszy, a który gorszy - ich największą siłą jest to, że słuchane razem budują napięcie i niesamowity, pełny niepokoju nastrój.Odrębną sprawą są teksty, wszystkie napisane przez wokalistę Mariusza Dudę. Stanowią całość i są opowieścią o podróży w głąb siebie, o walce ze słabościami i problemami. O tym, że walka ta jest zwycięska, przekonujemy się w ostatnim utworze "OK" - bohater w końcu godzi się ze sobą: "There's darkness in my mind - ok". Właściwie nie trzeba nawet znać angielskiego żeby dzięki samym dźwiękom instrumentów i modulacji głosu Mariusza wcielić się w postać bohatera tej historii i razem z nim odczuwać strach, marazm, czasami wręcz depresję i wraz z nim pokonać czarne myśli i dostrzec słońce.
Dlatego ta płyta, chociaż smutna i przejmująca, daje nadzieję i odrobinę optymizmu. Po przesłuchaniu jej mnie też ogarnęło to uczucie - bo "Out Of Myself" jest naprawdę bardzo dobrą płytą, której warto posłuchać. Kunszt muzyczny i tekstowe "wizjonerstwo" sprawiają, że album ten zapada w pamięć na długo. Zresztą najlepszym dowodem na jego klasę jest fakt, że współpracę z Riverside nawiązała amerykańska wytwórnia Laser's Edge. Cóż mogę dodać? Chłopakom życzę powodzenia w podbijaniu zagranicznych rynków, a fanom jak najwięcej tak interesujących nagrań.