Słuchając “Out Of Myself” odnoszę wrażenie, że zespół bardzo łagodnie ominął etap bycia debiutantem, nigdy nie borykał się z artystycznymi wątpliwościami i zawsze miał jasno i wyraźnie wytyczony muzyczny cel. Pewnie z perspektywy członków zespołu wyglądało to inaczej, ale już pierwsza płyta pokazała, że Riverside to grupa ludzi o ogromnej muzycznej wrażliwości, a Mariusz Duda dał się dodatkowo poznać jako bardzo sprawny tekściarz.
Album otwiera, trwający ponad dwanaście minut, utwór „The Same River”, który od pierwszych odgłosów regulowanego radia aż po znakomity gitarowy motyw w końcowej części, niezmiennie zachwyca od lat. Zachwycających fragmentów jest z resztą na tej płycie jeszcze co najmniej kilka. „I Believe” z dominującym brzmieniem akustycznej gitary, instrumentalny „Reality Dream II”, czy „Out Of Myself” rozpoczynający się pędzącym, surowym brzmieniem basu. Na płycie dominują wolniejsze kompozycje – balladowy wręcz „In Two Minds”, spokojny z początku „The Curtain Falls” i oniryczny „OK”, ale Riverside bardzo umiejętnie dozuje emocje. Zmienne tempo mamy zarówno w „Reality Dream I” i wspomnianym już „The Same River”, a toczący się dość jednostajnie „Loose Heart” kończy agresywna partia wokalna i słowa „raise me up, don't let me fall”. A skoro jesteśmy przy tekstach…
Jak już wspomniałem, Mariusz Duda od pierwszej płyty zespołu dał się poznać jako sprawny autor słów, który ma coś do przekazania słuchaczom również w warstwie tekstowej. Trudno byłoby wyobrazić sobie zespół i wszystko, co osiągnął na przykład bez tego fragmentu „In Two Minds”:
“We used to like it
Used to be
In the sunset time of our dream
For all these things we cannot change
We cannot be
We cannot stay”
“Out Of Myself”, mimo wątpliwości zespołu dotyczących produkcji albumu, to bardzo udana płyta. W nagraniach wyczuwalne jest zaangażowanie włożone w pracę nad kompozycjami, a szczerość przekazu i serce, z których Riverside dał się później poznać wielokrotnie, miały tu swoje początki.