Pamiętam jak dziś - przeleżałem cały kwietniowy dzień 2003 roku słuchając jednego utworu. Reality Dream tak mną zawładnął, że totalnie straciłem poczucie czasu... Hipnotycznie tykający zegar, pulsujący bas wspaniale uzupełniający się z perkusją, cudowne tła klawiszowe i ta nieskazitelnie pięknie brzmiąca gitara, obecna zwłaszcza w czwartej minucie, kiedy zaczyna grać jedną z piękniejszych solówek, jakie dane było mi słyszeć. Tak zaczęła się miłość, na dobre i na złe, do zespołu Riverside - polskiego zespołu, dodam.
Utwór pochodził, jak się potem okazało, z dema! Pomyślałem sobie, że taki potencjał nie może się zmarnować i zespół musi wydać długo grający album! No i na Święta Bożego Narodzenia moje marzenie się ziściło. Zaczyna się dość znajomo - gdzieś już to słyszeliśmy: dźwięki wydobywające się z odbiornika radiowego, które po chwili zakłóca spokojna, wodząca za zmysły gitara. Utwór nabiera stopniowo tempa, które nadają mu uderzenia perkusji, robi się coraz bardziej różnorodnie i niepokojąco, jak w dobrym thrillerze! Cudowna progresywna kobyła (przeszło 12 minut)! Tylko właśnie - to już było... Nie szkodzi, muzycy sobie doskonale zdają z tego sprawę, niby, czemu zatytułowali tę piosenkę The Same River? Z premedytacją, jak sami mówią "utwór jest takim >puszczeniem oka< do słuchacza. Wiemy, że gramy coś, co już było. Mamy jednak nadzieję, że robimy to po swojemu i prędzej czy później wypracujemy swój styl, a nasza muzyka nie będzie zbyt łatwa do zaszufladkowania." Utwór ten przede wszystkim jest początkiem historii opowiedzianej na albumie - "historii o człowieku, który po załamaniu nerwowym ponownie próbuje odnaleźć się w społeczeństwie - , wierzy, że tym razem będzie lepiej. A w chwili, gdy kolejny raz mu się nie udaje - tym razem nie poddaje się". Ta dość uniwersalna opowieść została naprawdę pięknie przekazana. Środki wyrazu, których użyli Ci młodzi ludzie, są tak dojrzałe i pełne urody, że zapierają dech w piersiach. Kolejne utwory, już krótsze, tylko utwierdzają nas w przekonaniu, że mamy do czynienia z prawdziwym zespołem. Tytułowy utwór to przeszło trzyminutowa, energetyczna i ostra jazda w klimacie najlepszych dokonań Tool'a. Dopiero w nim Mariusz Duda pokazuje swój potencjał wokalny. Świetnie radzi sobie również Piotrek, zwany Grudniem - jego gra na gitarze jest niesamowita! Tak zwany "feeling" to jego największy atut - a pomyśleć, że kiedyś wymiatał w metalowym Unnamed. W ogóle muzycy Riverside to dla mnie pewnego rodzaju fenomen - każdy z nich wywodzi się jakby z innej rzeczywistości, z innej bajki, ich droga do obecnego zespołu była zgoła inna - o Grudniu już pisałem, a na przykład Piotr Kozieradzki swego czasu bębnił w ekstremalnie metalowym zespole Hate. Wróćmy jednak do Out Of Myself. Kolejny utwór to I Believe - piękna ballada, podparta delikatną partią gitary akustycznej. To zaledwie przedsmak tego, co nastąpi już niebawem. Singlowy Loose Heart, wpleciony pomiędzy dwie części instrumentalnego Reality Dream, daje nam zaskakujące zakończenie, w którym szeptane "Rise me up! Don't let me fall" przeradza się w krzyk, a następnie groowling! Cudo! Przyszła kolej na jedną z bardziej poruszających polskich ballad "But if you lose your faith / know that I am still your friend / and if the sky falls down / know that I will support you". Te krzepiące słowa to fragment In Two Minds, po którym kurtyna zapada, następuje walka z samym sobą, z demonami... Jak się to wszystko kończy? Trzeba posłuchać, do czego gorąco zachęcam.